wtorek, 23 marca 2010

intretraffic 2010

Pozdrawiam z Amsterdamu, a dok
øadnie (bo najwazniejsze) z targow intertraffic, z zakresu inzynierii ruchu, drogownictwa. Sa najwieksze targi w tej branzy w Europie. Nieustannie siedzimy na seminariach lub krazymy po boksach wystawowych. Dzis pierwszy dzien. Jutro kolejny, wyjezdzamy w piatek, wiec mam duzo czasu

wtorek, 16 marca 2010

Intertraffic i co wcześniej?

Za tydzień prawdopodobnie pojadę na Intertraffic są to międzynarodowe targi Inżynierów Ruchów :D w Amsterdamie. Oj będzie się działo, ale teraz... trzeba sie do nich przygotować! :D

Właśnie przypominam sobie znajomość z panem HTMLem, by następnie wypić kawę z CSS i XHTMLem. Wczoraj zaczęłam malować pierwszy, prawdziwy obraz. Próbuję malować "mój" zajebisty most"25 Kwietnia" w Lizbonie, olejami właśnie. Podobno tło wyszło nieźle :D Jestem proud.
Ostatnio, piję zbyt dużo kawy. Emi (gratulacje!!!), tak to jest jak człowiek posiada w zasięgu ręki włoski ekspres :) Yerba, yerby mi potrzeba :)
Uff znów pruszy śnieg za oknem... chcę wiosny... chcę choćby 15 stopni na plusie!

Polecam radio Chilli Zet:)

piątek, 5 marca 2010

Praga cz.II

Praga, czyli jak zwiedzić najmniejszym kosztem stolice południowych sąsiadów.
Muzeum Narodowe: wejście bezpłatne każda pierwsza środa miesiąca od 15-18 (polecam)
Muzeum Sztuki użytkowej: wejście bezpłatne od 16-18 (suknie ślubne z różnych epok, zegary, plakaty, szkło, ceramika)
Złota Uliczka od godz. 16 wejście za free
Widok na cmentarz żydowski: znaleźć drzwiczki z okienkiem :)
bilety 18 koron na 30 minut dla dorosłych.

Pierwszy samotny stop, czyli powrót z Pragi do ojczyzny

Aktualnie znajduję się we Wrocławiu, ale pobyt tu to kwestia tylko paru dni.
Wczoraj wróciłam z Pragi. Wzięłam autobus z Pragi do Nahodu (104 korony, na legitymację AIESC), później żeby nie czekać na autobusy: Nachod-Kudowa, Kudowa-Wrocław (i płacić biletu normalnego- zgubiona legitymacja), podeszłam na granicę polsko-czeską i... zaczęłam łapać stopa. Pierwszy samotny stop, wielki stres, wielka niewiadoma. Szczerze, to te 5 minut dłużyło mi się w nieskończoność. Zatrzymał się tir do Kłodzka z Kłodzka do Wrocławia dojechałam z Litwinem, który jechał do Wilna. Ot, to cała historia dnia wczorajszego.
Stwierdziłam, że niestety ale samotne łapanie stopa a w grupie, diametralnie się różni. Oczywiście, szybciej jakikolwiek kierowca się zatrzyma, ale dla mnie śmiertelnie nudne jest całe czekanie! Tak więc, nie będę łapać samotnie stopa, chyba że nie będzie innej możliwości transportu.

wtorek, 2 marca 2010

Lot za 1E, czyli jak autostopem zdążyć na samolot.

Aktualnie piszę z miasta Franza Kafki, czyli pięknej Pragi, dlatego moja relacja może być lekko chaotyczna. ZACZNIJMY OD POCZĄTKU:)
Listopad: zakup biletów za 2E (dla zainteresowanych: Ryanair, na bagażu podręcznym z wszystkimi opłatami) w dwie strony na trasie Karlsruhe-Baden a Porto. Niestety innych połączeń nie mogę znaleźć w interesujących mnie dniach, więc kupuję właśnie te bilety. Jednym słowem: biorę to co dają. Podkreślam, że jedyną zaplanowaną sprawą jest tylko dla nas kierunek naszej podróży.
3 tygodnie przed podróżą - ustalamy mniej więcej jakie miasta chcemy zwiedzić.
3 dni przed wyjazdem- lepię z masy solnej prezenty dla naszych hostów i kierowców,
1 dzień przed wyjazdem - malujemy nasze "solinki"
Przed wyjazdem załatwiam jeszcze masę innych spraw na uczelni, czekam pod dziekanatem 8h, dwa razy pod rząd, pakuję się (ponieważ wyprowadzam się z Wrocławia a tym samym z pokoju). Ostatecznie dopada mnie przeziębienie, więc postanawiam w ciągu dwóch ostatnich dni przed wyjazdem wyleczyć chorobę.
7h przed odjazdem zaczynam się pakować na sam wyjazd (ok. 22:00), pakuję się także w kartony (wyprowadzka).
W wielkim chaosie, po 3h snu czekam na Emi na przystanku plac Hallera we Wrocławiu.
Ok. 7 rozpoczynamy łapać stopa na Bielanach Wrocławskich.


Tak się pięknie złożyło, że już po paru sekundach zatrzymuje się auto. Jedziemy najpierw w kierunku Zgorzelca, następnie z autostrady ła[iemy dłuuugiego stopa do samej Norynbergi. Gość jedzie z Nowego Sącza do Monachium, wraca ze studiów do domu. Z Norynbergii znajdujemy pana tirowca, dzięki któremu wysiadamy na zjeździe na lotnisko. Idziemy poboczem wzdłuż drogi. Zapada lekki zmrok, nagle jakieś auto zatrzymuje się na poboczu. Dość sceptycznie obchodzimy je. Jednak gość w środku proponuje zawieźć nas na samo lotnisko. Okazuje się, ze w młodości jeździł na stopa. Tak, wiec wysiadamy pod drzwiamy naszego lotniska.
Jednak to nie koniec przygód w tym dniu. Opróżniam swój plecak z gołąbków w słoiku. Ok. 21 wracamy na lotnisko, żeby tam oddać się w objęcia Morfeusza. Okazuje się, że o 23 lotnisko jest zamykane. Na szczęście wcześniej zrobiłyśmy sobie mała wycieczkę po terenach lotniska.

W pobliżu jest komisariat policji. Cóż, mają zrobić dwie autostopowiczki? jedyna rozsądna możliwośc spędzenia nocy to... ławka na komisariacie policji. Chyba bezpieczniej nie można było spędzić tej nocy. O 4 wracamy na lotnisko. Ok. 9 przechodzimy odprawę, ale w samolocie czekamy jeszcze godzinę, bo... jest strajk linii lotniczych we Francji, nareszcie lecimy z rowrzeszczaną banda niemieckich nastolatków fanów piłki nożnej do Portugalii!
Wreszcie!
W Porto zmieniamy ciągle plany. Ostatecznie jedziemy nad ocean (jak pięknie to brzmi!) tam jemy "obiad". Sama plaża jest dość brudna, piaszczysta z wielkimi głazami wzdłuż falochronów. Podobno jest sztorm.

Ocean wygląda imponująco!!! Wracamy na stację metra Caroline Michaelis, skąd odbiera nas Sara. Nadchodzi burza (tak, pierwsza moja burza tej wiosny! :) ) i pada ulewny deszcz. Postanawiamy nie wychodzić na miasto, ale zostać z Sarą i wspólnie zjeść obiad (Portugalczycy, obiady jedzą wieczorem ok. 20). Poznajemy jej współlokatorkę. Padam dość mocno zmęczona:) ale niesamowicie zadowolona!
Rano nie słyszymy budzika, zaś budzą nas odgłosy szalonych robotników, którzy jak mniemam skuwają płytki. Zostawiam ciepłe ciuchy, jedzenie i ewakuujemy się z Sarą. Ona jedzie na uczelnię, gdzie studiuje farmację, my ustawiamy się na wylotówce w stronę Porto. Czekamy tam jakieś 1,5h. Krew nas zalewa. Stosunkowo dobre miejsce, jednak nikt nie chce się zatrzymać! Dopiero jak ustalamy limit czasowy stania w tym miejscu, najpierw zatrzymuje się jedne auto, potem drugie auto... Ostatecznie podwozimy sie na stację benzynową. Stamtąd małżeństwo podwozi nas na kolejną stację benzynową. Okazują się niesamowicie mili, ponieważ biorą e-maila, podają swój numer telefonu: Jeśli będziecie potrzebować pomocy, wyjazdu z Lizbonu, dajcie nam znać". Kiedy wyjeżdżamy z Portugalii już wysyłają smsy dot. naszej wycieczki itd. Później jedziemy jeszcze z ekonomistą. Ostatni stop w kierunku Lizbony był najbardziej zaskakujący. Na parkingu odnajdujemy tirowca który jedzie przed Lizbonę z naczepą aut. Okazuje się, że wyrusza dopiero za 30 minut, więc my idziemy do restauracji kupic pyszne portugalskie ekspresso. W restauracji siedzimy i rozmawiamy, nagle chłopak, który siedzi obok naszego stolika. Pyta się, czy jesteśmy z Polski, bo tam spędził jeden rok na wymianie studenckiej. Ostatecznie musimy odmówić panu tirowcowi i jedziemy z ów chłopakiem do Lizbony. Jak wszystkie zdarzenia w tym dniu, łapiemy przypadkowo autobus prosto w stronę dzielnicy naszego hosta. Wygląda to tak: wysiadamy z auta, idziemy na najbliższy przystanek, szukamy na mapie (na przystanku) dzielnicy Antonio - Belem, okazuje się że właśnie z tego przystanku odjeżdża bezpośredni autobus w tamtym kierunku, nagle mówię: Emi spójrz, autobus 727 nadjeżdza!
Antonio wyszukuje nas w tłumie turystów pod najbardziej znaną cukiernią w historycznej dzielnicy Belem.

Kosztuję słynnego ciasteczka z masa budyniową w środku i pyszne ekspresso.
Razem Antonio i jego kumplem Andrew wozimy się po całej Lizbonie. Pierwszy pitstop to Torre de Belem (wieża, podobno najwspanialsza budowla militarna w Portugalii, jest to miejsce skąd wyruszano , by odkrywać szlaki handlowe. To architektura manuelińska, ozdabiają ją blanki w kształcie tarcz, motywy liny rzeźbionej w kamieniu. Co ciekawe, wieża była kiedyś bardziej wysunięta, ale w XIX wieku osuszono północny brzeg co spowodowało zwężenie rzeki)
Później podchodzimy pod Pomnik Odkryć Geograficznych i na plac z na którym ułożona jest mozaika kompasu.
Później podjeżdżamy pod fantastyczny most: 25 Kwietnia (na cześć rewolucji 25 kwietnia 1974 roku która przyniosła Portugalii demokrację). Jest to most wiszący o długości 2km. Stalowa konstrukcja naśladuje most Golden Gate w San Francisco. Podobno został zaprojektowany przez tego samego architekta. Na moście powstawały duże korki, dlatego wybudowano 12-kilometrowy most Vasco da Gamy, łączy on rejon Montijo z Sacavem, na północ od terenów Expo`98.

Ogłaszam oficjalnie że za max. miesiąc postaram się przygotować stronę dotycząca mostów i dróg Europy :D

Tego wieczora objeżdżamy też dzielnicę Baixa: Praca dos restauradores, Dworzec Rossio, Praca da Figueira, Elevador de Santa Justa (wieża wybudowa przez ucznia architekta Wieży Eiffa - Roula Mesneria du Ponsarda, wieża jest żelazna, ozdobiona delikatnymi i bogatymi ornamentami, na szczycie wieży znajduje się restauracja). Na koniec dnia szalejemy samochodem na parkingu koło uniwersytetu :D
Kolejnego dnia idę odwiedzić muzeum archeologiczne (wejście dla studentów za free), którym znajdują się łupy portugalskich kolonizatorów m.in dwie mumie ludzkie i dwie zwierzęce z Egiptu, a także złota biżuteria z epoki żelaza. Później wpadam z Antonio do kościoła św. Hieronima. Ciekawą różnica pomiędzy architekturą sakralną portugalską z polską jest wystrój kościoła. Sklepienie i kolumny są ozdobione egzotycznymi zwierzętami, instrumentami nawigacyjnymi, motywami roślinnymi w kamieniu. W kościele swój grób ma Vasco da Gama.
Kolejna dzielnica to Bairro Alto i Estrela. Wchodzimy tam do ruin kościoła Karmelitów, kiedyś największego w Lizbonie. Jednak po 1755 roku, w którym miało miejsce największe trzęsienie ziemi, uległ zniszczeniu. W częście prezbiterium jest muzeum archeologiczne z mumiami: chłopca i dziewczynki (i wiele innych eksponatów)... :D Po drodze mijamy jeszcze pub Hard Rock - najbardziej popularny i eksluzymny (?) w pub w mieście, podwozimy się starym żółtym tramwajem, oglądamy ładną panoramę.




Andrew i Antonio wracają do domy, a my gubimy się w uliczkach Lizbony. W końcu docieramy do białego budynku, który okazuje się ( dziś się okazuje) Parlamentem Portugalii (klasycystyczny biały budynek), po drodze odwiedzam jeszcze uniwersytet ekonomiczny (darmowy internet). Generalnie jest to czas spokojnego włóczenia się po uliczkach, odwiedzaniem sklepów. Zauważam wiele sklepów z uszczelkami, wężami sanitarnymi. Czyżby mieszkańcy mieli wieczny problem z sanitarką?
Na szczęście w sklepie z kwiatami, sprzętami gospodarstwa domowego, odnajdują schowaną portugalska porcelanę. Niestety wybór jest dość skromny i decyduję się na mlecznik z sygnaturą SPB Porcelan Portugal :D Jestem masakrycznie szczęśliwa z zakupu!!! Oprócz typowego turystycznego zwiedzania, koniecznie musimy spróbować portugalskiego ekspresso w typowej portugalskiej kawiarni.

Wracamy do Baixy (port. dolna dzielnica) i stamtąd idziemy w kierunku dzielnicy Afama (w zasadzie nie wiemy, że tam idziemy, wydaje nam się że idziemy w tamtą stronę :D ) Może troche o tej dzielnicy: Alfama to wąskie, ciasne zaułki, strome uliczki. Wieczorem ( a właśnie wtedy tam zawędrowałyśmy) mieszkańcy pojawiają się w drzwiach, dzieciaki biegają po ulicach. Wg. przewodnika - żyje tu wielu Afrykańczyków, mieszkańców z Mozambiku, Wysp Zielonego Przylądka. Klimat jest bardzo specyficzny. Ciasne uliczki osobiście porównałabym do uliczek dzielnicy Mellah w Fezie, tylko z jedną istotna różnicą: jest tam ciut czyściej zaś budynki są bardziej kolorowo zdobione. Robi się coraz ciemniej, wiec podchodzimy ku górze dzielnicy na tarasy Miradouro de Santa Luzia, z których roztacza się wspaniały widok na zatokę i dachy lizbońskich kamienic.
W drodze powrotnej wchodzimy do sklepu z suvenirami :D kupuję kolejną "skorupę" tym razem to kubek z żółtym lizbońskim tramwajem :D
Z Antonia i jego ziomami spotykamy się na jednym z placów, odwiedziny sklepu Pingo Doce (Słodka Kropla) i kierujemy się do mieszkania. Wieczorek to: pasta z czosnkiem i oliwkami, film oraz sprawa najważniejsza: odnalezienie strategicznego miejsca wyjazdowego.

Rano wyjeżdżamy na stację przy autostradzie (i lotnisku) czekanie na okazję idzie jak krew z nosa. W końcu ktoś postanawia nas zabrać chociaż na kolejna stację bezynową. Okazuje się to totalna katastrofą. Wszystkie auta, które wyjeżdżają z niej, zawracają do Lizbony. Po 20 minutach nieskutecznego łapania, postanawiamy wrócić na pieszo na początkową stację benzynową. Wracamy około kwadransu. Znów dajemy limit czasowy: jeśli w pół godziny nikt się nie znajdzie, idziemy na autobus (tańszy od pociągu). Po kwadransie znajduje sie kierowca, który może nas zawieść do Porto.

Teraz o autostopie w Portugalii
Moja teoria na temat mieszkańcy sa bardzo nieśmiali, dlatego rzadkością jest, aby ktokolwiek zatrzymał sie z własnej nieprzymuszonej woli. Dlatego (niestety) żeby jeździć stopem po Portugalii, trzeba pytać się kierowców. Kłóci się to z moja filozofią łapania stopa, ale cóż... :(

Ostatni kierowca, postanowił podwieźć nas także do Fatimy, żebyśmy zwiedzili sanktuarium maryjne. W 1917 roku trójka chłopskich dzieci z Fatimy ukazuje się Matka Boska.
W Porto ponownie spotykamy się z Sarą, chwilę odpoczywamy i idziemy na nocne zwiedzanie miasta.

Odwiedzamy takie miejsca jak: obejście katedry Se, kościoła Santa Clara, Mury Fendynanda, Dworzec Sao Bento ( z pięknymi azulejos przedstawiające środki transportu i sceny batalistyczne, budynek powstał na miejscu dawnego klasztoru) oraz oczywiście most ( więcej na stronie)


Około 23 dojeżdżamy do mieszkania, jemy i wyjeżdżamy ostatnim metrem na lotnisko, ponieważ lot mamy o 5:55 (zamknięcie bramek).
Rano mocno pada deszcz. Obsługa lotniska, oczywiście nie wie co zrobić z pasażerami samolotu. Ostatecznie żaden autobus pod nas nie podjeżdża, więc wszystcy muszę biec do samolotu w strugach deszczu XD

W Ssamolocie dosiada się dwóch ziomów z Polscy, którzy tez kupili bilety do Portugalii. Oni "zaliczyli" tylko Porto, lecieli bez bagażów, ponieważ zostały one w zamkniętym dworcu kolejowym.

Na lotnisku w Karlsruhe=-Baden, poczatkowo Emi chce wziąść autobus na wylot na autostradę. Upieram się i zaczynamy łapać tuż za parkingiem lotniska. Na szczęście (kiedy już mamy iść dalej) zawraca i zatrzymuje się auto z niemieckim starszym małżeństwem, którzy wracali właśnie z Wiednia. Opowiadam o naszej wycieczce, okazuje się, że ich syn podróżował po Indiach, korzystając z gościnności ludzi z Couch Surfingu:)
Kolejny stop to małżeństwo z Holandii i już jesteśmy w Bazylei.
Nasza hostka Johanna odbiera nas na dworcu kolejowym. W domku jemy obiadek i wychodzimy do miasta. Wstępnie zwiedzamy miasta i słynna katedra (kościół ewangelicko-reformowany) Munster.
tego dnia czuję się okropnie zmęczona, wiec zostaję w mieszkanku, zaś Emi z Johanną ida jeszcze na spotkanie Couch Surfingowe. Wreszcie wreszcie mogę porządnie się wyspać. Po 12 godzinach snu kolejnego dnia, czuje się wyśmienicie!

W ten dzień idę do muzeum transportu i komunikacji (4 franki). Moim zdaniem dobre muzeum, które duży nacisk kładzie przede wszystkim na szwajcarski transport rzeczny i morski (o dziwo!), dodatkowo transport samochodowy i logistykę. Polecam.
Po paru godzinach, ide w kierunku Munsteru, gdzie mam się z Emi spotkać. Ostatecznie spotykamy się przy ratuszu. Odwiedzam jeszcze kościół św. Elżbiety z Turyngii, kręcę się po ulicach, fotografując każde napotkane skrzyżowanie:) Wchodzę do uniwersytetu muzycznego, koło muzeum miasta etc. Wracam do Munsteru, skąd razem udajemy się pod muzeum komiksu i dalej na miejsce spotkania z Johanną. Wspólnie z jej znajomym idziemy na kawę (w tym Grosse Schalle).

Wieczorem robimy wspólne zdjęcia w nietypowej formie (!!!!) :D opowiadamy o autostopie, zarażamy Johanne tym środkiem lokomocji, żegnamy się i idziemy spać.

Kolejny dzień to wyjazd z Bazylei około 9:00. Kupuję Haribo w Lidlu za 0,89 euro, wychodzimy na granice niemiecko-francuską. Oczywiście jak to na granicy bywa, pierwszy samochód przejeżdżający obok nas, zatrzymuje się. Francuz, ekonomista, jedzie z Grenoble do Karlsruhe. Kolejny stop to dwóch gości z Ostrowsca Świętokrzyskiego z rozwalonym autem na lawecie (Norynberga). Kolejny stop to tirowcy, przewożący butelki. Ok. 19, łapiemy do z okolic Pilzna do Pragi z handlowcem.
Nasza podróż kończy się w barze chińskim ;] na mym talezu lezy smażony sy i frytki, obok czarny Kozel na zapitkę :]
Aktualnie eksploruję Pragę, dzięki wielkiej pomocy Emi i jej współlokatorki :) Dzięki dziewczyny.

Dziś na zadarmo dowiedziłyśmy muzeum sztuki współczesnej i Małą Stranę, jutro pałac i lumpeks :D
-----
Pozostałe zdjęcia w Galerii!