czwartek, 2 grudnia 2010

Zimuję

Jak pięknie obudzić się rano, gdy za oknem wszystko otulone szczelnie grubą warstwą puchu. Wieczorami nie mogę sobie wyobrazić lepszego "zimowania" jak pracy przy kolejnym "projekcie" i zapalonej w pobliżu skórzanej lampki, kominka zapachowego (teraz cytryna) i dźwiękach L. Możdżera, Toiunati lub flamenco. Brakuje tylko jednej osoby.
W najbliższym czasie pojawi się relacja z gorąco-deszczowego-październikowego Maroka. Teraz jednak "po obu stronach" trwają działania, które pozwolą ostatecznie (oczywiście, nigdy nie można powiedzieć, że na stałe!) rozgościć się w mieście moich młodocianych marzeń.

wtorek, 9 listopada 2010

przeciw przemijaniu

Znów jestem tu, gdzie jeziora gdzie wdzierają się w najwyższe góry Europy. Ten czas mógłby trwać wiecznie. Jakże egoistyczne stwierdzenie, przecież "szczęśćie jest w dążeniu", krzyczy moja dusza. Na poddaszu stuleletniego domku, sączę kawę z luksemburskiej porcelany za oknem widok wspaniałych, zaśnieżonych gór. Najwspanialsze dni, poranki, rozmowy przy których czas płynie szybko, ale my próbujemy go zatrzymać. Czas, czyli ten złośliwy chochlik współczesności.









piątek, 8 października 2010






jestesmy teraz w maroku, goroco upal, jutro jedziemy na polnoc, jeszcze jeden dzien w fezie

piątek, 1 października 2010

Jeszcze tylko trzy dni i kończę pracę w Kochel am See. Zdarzyło się dużo przez ten czas. CDN

piątek, 24 września 2010

Salzburg i Octoberfest






Nasza wycieczka do Salzburga i na Octoberfest!

piątek, 3 września 2010

Benediktenwand





To z Banediktenwand (1801 mnpm) Zachód słońca :)

poniedziałek, 23 sierpnia 2010

to się robi po pracy:)











Wycieczka 12-godzinna na Herzogstand i Heimgarten. Koniec pracy o 17:50, autobus: 17:51, start na szlaku ok.19:00, Heimgarten 21:20, Herzogstand ok.1:20, zejście do Urfeldu (wioska poniżej góry) 7:30, początek łapania stopa: 7:39, Kochel: 8:56, początek pracy (Roberta: 8:15, moja: 9:00). Żadnego stresu i pośpiechu podczas przejścia między obydwoma szczytami (Heimgarten i Herzogstand). Napotkane zwierzęta: żaby i pająki, ah: była też salamandra i inne małe zwierzaki. Noc bezchmurna, gwieździsta, trochę mroźna (bez śpiworów :D), ale dało się przeżyć. Na Herzogstandzie zbudziliśmy coniektórych niemieckich "superalpinistów" ok. 1:20:) Na szczycie znajduje się wiatka, gdzie ów ludzie spali. Początkowo myślałam, że leży tam wałek od kanapy, później za plecami podniósł się gość w śpiworze i zacharczał :D Żeby nie budzić "alpinistów w śpiworach" udaliśmy się trochę dalej, by móc otworzyć puszkę z bawarskim trunkiem.
Człowiek, który zatrzymał się w Urfeldzie, by nas podwieźć, pracuje obok w piekarni, wiec pewnie nie raz go spotkamy. W prawdzie wczoraj byłam ( nie tylko ja) lekko tot, ale po 12-godzinnym śnie nabrałam siły na kolejną, tym razem wyższą górę:) Benediktenwand czeka...

sobota, 7 sierpnia 2010


Parę dni temu





Krowy grasujące po szlaku turystyczym, 10m widoczności, 100% deszczu, Rabenkopf 1559mpnm, Schwarzeck 1500 (?) ok.

czwartek, 5 sierpnia 2010

Ciągle pada...

Za oknem ciągle pada deszcz. Jutro mam wolne, ale cóż z tego? Plany, plany i po planach... w takim razie dziś idę szybko spać, a jutro mimo deszczu (znów będzie padać) udamy się na EXTREM (Graseck) :) Wczoraj zgubiliśmy ścieżkę, zresztą jak można się nie zgubić mając poglądową mapę (nietopograficzną)!
Przy takiej pogodzie przypomina mi się deszczowy obóz białodunajcki 2008 tylko, że wtedy przyjechało się na krótki okres czasu w góry, teraz mam więcej czasu na chodzenie po górach.
Poniżej zdjęcie wioski


Ciągle pada...
Asfalt ulic jest dziś śliski jak brzuch ryby,
mokre niebo się opuszcza coraz niżej,
żeby przejrzeć się w marszczonej deszczem wodzie.
A ja?
A ja chodzę!
Desperacko i na przekór wszystkim moknę,
patrzę w niebo, chwytam w usta deszczu krople,
patrzą na mnie rozpłaszczone twarze w oknie.
To nic!

środa, 4 sierpnia 2010

Kochelowskie tripy;)






Wczoraj zdobyło się szczyt Sonnenspitze 1271 mnpm We wiosce było się koło 22:30:) czyli było już ciemno.
Plan na przyszłe dni (nie będę już miała czasu na neta),
jutro wyjazd do Innsbrucka (CS żądzi!) ziwedzanie nocne, rano wyjście w góry z bezpłatnym przewodnikiem lub naszym hostem :)
w piątek w nocy powrót do Kochel:)
Dobra uciekam przebrać się i wędrować na EXTREM :P

poniedziałek, 2 sierpnia 2010

Jestem w Bawarii ;) już;) po 12 godzinach podróży z Forst do Kochel am See choc wydaje mi się, że preferuję język angielski od niemieckiego !! Tak, mam zmienne poglądy :)

sobota, 31 lipca 2010

Falstart

Tak, tak, zamiast autostopowej wyprawy na saksy, jedziemy jutro do Bawarii pociągiem (na korzystnym bilecie: Wochenendeticket)
Miałam złe przeczucia, totalnie nie chciałam już wyjeżdżać!
Wyjazd: 8:14, przyjazd: 20:35 :))
Znów wizja głodu: sporo żarcia, namiot, śpiwory (do eksploracji Alp) i dwa plecaki.
Moja ulubiona kapela ze Wsi Warszawa (polecam pozostałe) ;)

piątek, 30 lipca 2010

Pakowanie =]

czwartek, 29 lipca 2010

Reisefieber part.1 =]

Huhu, Po pełnym wrażeń tygodniu, dopada mnie melancholia przed-wyjazdowa. Kompletnie nie chcę wyjeżdżać z domu i opuszczać rodziny (jak zwykle)! Nienawidzę pożegnań!!! Jestem taka smutna!! Niestety jak mus to mus... Szwaby (Niemcy) czekają a dokładnie familia Suttner (w miejscowości Kochel am See będę stacjonować do końca września;)
Jeśli ktoś ciekawy; ogłoszenie (hotel) znalazłam sama. W czasie egzaminów (na politechnice) dramatycznie wysłałam ok.20-30 CV i listów motywacyjnych do Austrii i Niemiec. Familia Suttner odpisała po 6h, najszybciej, pozytywnie:) O dokładne informacje dotyczące legalnej pracy, najlepiej dowiadywać się w ambasadzie.
Zrobię wszystko, żebym Alp miała dosyć. Po pierwsze, muszę kupić mapę tras turystycznych, zrezygnuję z via-ferrat (niestety oszczędności, czyli kupno kasku, lonży z absorberem). Prawdopodobnie będę mieć dostęp do internetu. Jesteśmy uzbrojeni w komputer i WiFi w telefonie. Trzeba dowiedzieć się jakie jest hasło do WiFi w hotelu lub w McDonalds w Garmisch Partenkirchen.
Jutro będę musiała się spakować (okropne) i zrobić zakupy. W sobotę około 5 rano, tato podwiezie nas do Legnicy, żeby szybciej złapać jakieś auto w kierunku Drezno-Monachium.
Mam nadzieję wszyscy podróżnicy (także Wujek i Adaś) dotrą do własnych celów.

wtorek, 27 lipca 2010

mokry but i kwas chlebowy

Dzięki CouchSurfingowi można poczuć się jak w podróży, nie wyjeżdżając nawet z domu. Splot wielu przypadków, rzucił pewną samotną autostopowiczkę ze Słowenii do mojego miasta. Miałam wielką przyjemność spontanicznie oprowadzać ją po Zielonej Górze. Zaczęło się niewinnie od ratusza, deptak, palmiarnię, później był szybki skok na sklep spożywczy... po kwas chlebowy i czekoladowe ptasie mleczko. Kompozycja smakowa wydaje się dziwna, ale słodka i to jest najważniejsze. Wspaniały industrialny widok na miasto, przypadki-nie-przypadki autostopowe i dobre piwko w Hauście. Całkowite, niezaplanowane, nieoczekiwane spotkanie z Surferami z mojego miasta, fajna rozmowa, śmiechy-chichy, turkisch delight;=) a kolejnego dnia ulica Wrocławska i Simona odjeżdża w stronę Wrocławia niebieskim autem. Bardzo sympatyczny czas, mimo upalnego dnia. Domagam się więcej CSurferów!!!
Niedziela. Bardzo rodzinnie, taki powrót do korzeni. Przechadzka nad "strumyczek" przerodziła się w wyprawę 3h na wieżę widokową. Na początku miało być bez krzaków, a czułam że z każdego liścia skacze na mnie kleszcz-spadochroniarz. Dzięki takiemu surivivalowi, łatwiej nawiązała się nić zrozumienia amerykańsko-polskiego. To śmieszne, padały wielkie krople deszczu, a my tańczyłyśmy cha-chę, również zdolności lekkoatletyczne były potrzebne w pokonywaniu coraz to większych kałuż. Smak jagód, jabłek, agrestu i żyta, ach i ten przemoczony but:)
Czekam i martwię się. Chcę w Alpy po € :=)

wtorek, 13 lipca 2010

poniedziałek, 12 lipca 2010

Sommerjob

Muszę kupić sobie buty w góry:)
Albo takie: albo takie Te pierwsze podobają mi się bardziej ze względu na ciemny kolor, ale są niskie, te drugie są wyższe tylko są za jasne...
Jutro/pojutrzee jadę kupić na Bielany Wrocławskie albo do Opola.
Mam wielką nadzieję, że przez parę kolejnych miesięcy będę pracować w tym hotelu. Tak długo, aż zbrzydną mi Alpy:)
Początkowo myślałam (w chaosie wysłanych podań:), że trafiłam ten hotel w osadzie Tux w autriackim Tyrolu, ale później wszystko się wyjaśniło:)
Hmm a może zainwestować w kask i lonżę na viaferraty? Wie ktoś gdzie w pobliżu są takie boskie przybytki (tj. ferraty)? hyy?

Największe wrażenie, opis terenu wywarła na mnie relacja Musi być pięknie!
Tu Camping w drodze na Zugspitze.
Przydatny link nt. szczytów w rejonie Garmisch
---------------
Już niedługo:))

taka pionska:)
Wspaniała audycja pod tytułem Wolunturystyka w radiowej trójce. Warto posłuchać!
---
Chcę już jechać w góry! Mam nadzieję, że po tych wakacjach Alp będę mieć dosyć:)

wtorek, 6 lipca 2010

Czy ktoś ma pomysł na mobilizację? hę?
-----------------------------------------
Mój komputer ma dosyć, ja też.

sobota, 26 czerwca 2010

Kto jedzie??

Szuka kompana/kompanki na wolontariat w Habitat for Humanity na Węgrzech od 12 lipca do ok. 1 sierpień. Więcej na tu albo do Macedonii więcej tu
Chce ktoś jechać? Dojazd stopem.

No tak wysłałam, teraz czeka na odpowiedzi. Bardzo bardzo chciałabym tam wyruszyć. Na pewno taka praca nauczyłaby mnie (nienauczonego na uczelni) pracy w grupie roboczej (takiej realnej, bo projekciki to się wspólnie robiło...)

czwartek, 17 czerwca 2010

W tańcu możesz sobie pozwolić na luksus bycia sobą.


Wczoraj zakończyłam naukę tańców latynoamerykańskich i nie tylko! Po trzech miesiącach, 1,5h dwa razy tygodniowo zajęciach, mogę uznać, że poznałam podstawy: samby, rumby, mambo, cha-cha, jive, foxtrota, walca a także układu tanecznego (oczywiście wymyślonego przez nasza instruktorkę:) do uznanej jako przebój tego lata piosenki (Shakiry?!:D )
Wiadomo uwielbiałam wcześniej "potańczyć", ale "gibanie się" nie może równać się z energetyczną sambą czy rozskakanym jivem!
Przy każdej usłyszanej piosence zgaduję pod jaki taniec można utwór zakwalifikować. Najśmieszniej jeśli usłyszę np. Shakirę (muza z układem) w sklepie, wtedy walczę z sobą, by nie zaprezentować tym smutnym ludziom mieszanki: salsy, pasadoble, cha-ch, tanga w jednym. Znany jest nijaki przypadek prezentacji układu na korytarzu francuskiego hostelu podczas wycieczki do Paryża.
Jednym słowem wszyscy, którzy zasmakowali w tańcu, nie łatwo będą mogli o nim zapomnieć.
Teraz tylko zostaje jeden problem. Problem lokalu, gdzie puszczają odpowiednią do tych tańców muzykę. Jeśli ktokolwiek, cokolwiek wie...
Ale jak pisze Coehlo: "O tańcu nie da się pisać [...] taniec trzeba tańczyć."

sobota, 12 czerwca 2010

Ot co

Zbyt gorąco, za gorąco. To tu to tam, w pociągu, autobusie, tramwaju, pokoju, sali wykładowej. Zbyt gorąco, za gorąco.
Tyle jeszcze spraw do załatwienia. Najważniejsze to mieć wizję;]
Wizjii nie brakuje, jak zwykle, nieraz gorzej z ich realizacją, ale pracuję nad tym. Ewentualnie wszystko zostaje na ostatnią chwilę. Trochę to wkurza,dużo pośpiechu, stresu, nieprzespanuch nocy, ale jest dynamika. Wykluwa się z wielkiego chaosu coś pozytywnego.
Oby.

za gorąco, zbyt gorąco

piątek, 14 maja 2010

Co się odwlecze to nie uciecze, mówi stare przysłowie. Niestety z wczorajszego wieczoru, bardzo sympatycznie spędzonego nawiasem mówiąc, wyszedł wniosek smutny acz rzeczywisty: nic bez pieniądze człowieku nie zdziałasz.
Pieniądz nawet ten najmniejszy potrzebny jest do zrealizowania choćby najmniejszej przygody. Są hojracy na tym świecie, którzy obalają to zdanie, ale T-shirta ubierają, zaskórniaki w kieszeni noszą...
Uff.. przechodząc do smutnego sedna, muszę skwitować, że państwo Hefezego nie będzie dane mi ujrzeć w tym roku. Obawiam się, że stanie się coś naprawdę złego, coś co nie pozwoli już pojechać do tego pięknego kraju i zgłębić jego kulturę "na żywo". Boję się o ich pokój (jeśli można nazwać ten stan pokojem).
Więc stary mędrzec z bielutkimi włosami będzie czekał na zielonogórskie zdobycie (oh by nikt nie pomyślał, piszę do Demawendzie) i wiele innych miejsc.
Po prostu trzeba zebrać kaskę bardzo solidnie (min. 2tys) i w niedalekiej przyszłości (przy większej wiedzy) pojechać do Persji a przy okazji do Syrii, Libanu i może Afganistanu? :)
Z literatury o tematyce Afganistan/ Iran:
Tysiąc wspaniałych słońc (w Biedronce teraz za 12,99 z podręcznym wydaniu!!!)
Prochy świętych, Radek Sikorski;
Miłość ma na imię Sufi, Kaweh Pur Rahnama
poza:
nieśmiertelny Edi Pyrek, Celem jest...

Jutro na część arabską do muzeum etnograficznego (20-24)

piątek, 30 kwietnia 2010

o nowy szaleństwie

Po prawie miesięcznym pobycie w domu zaczynam się "wiercić". Po raz kolejny branża drogowa pokazała jak jest bardzo skorumpowana. Nie liczy się człowiek i jego umiejętności lecz właśnie znajomości. To jest smutne. Nagle jednak rykoszetem wpada nowa wiadomość. Dość dobra. To prespektywa, która umożliwia ominąć o wyżej wymienioną "korupcję", niestety za granicą. Jak zwykle stwierdzę: "Zobaczymy". To daje mi kopa, taką energię do życia.
Czeka mnie walka z 50m2: zerwanie starego tynku, położenie nowego, szlifowanie, malowanie. Muszę zrobić to wszystko w ciągu 7 dni.
Dziś boli mnie ręka (po 10m2) zrywania tapety.

niedziela, 25 kwietnia 2010

Cząstki ludzkości przetrwały

Mimo dnia, który zaczął się już o godzinie szóstej, mimo dni pełnego zajęć na uczelni, mimo stu procentowego zmęczenia, ucisku w skroniach, moge powiedzieć, że przeżyłam go najlepiej jak mogłam!
Dziękuję w duchu za piękne cząstki ludzkości na Ziemi.
Z wspaniałego grilla (jednorazowego) nad Odrą oraz za wpatrywanie się w niebo i pogonią za samolotami.
Dziękuję:)

ha ! taka nuta!

sobota, 24 kwietnia 2010

wtorek, 20 kwietnia 2010

Demawend, Kabek czy Elbrus? Oto jest pytanie

Islandzki wulkan paraliżuje europejskie lotniska, jak ostatnio napisała jedna osoba, ja wybieram inne środki lokomocji. Jak dobrze, że Europa nie jest oblana ze wszystkich strona oceanami. Przynajmniej zawsze można sie z niej wydostać lądem:)
Mój mózg paraliżuje marzenie o Azji. Dokładnie kraje: Iran i Gruzja.
Jestem możliwość zamieszkania tam 1-2,5 miesiąca. Rekrutację z Aesic prezeszłam pozytywnie w maju czeka mnie egzamin na poziomie FCE z angola (!!! brr fuu brr). Jeśli mogłabym pojechać, doczołgałabym się do tych krajów.
Nareszcie mogłabym połączyć zwiedzanie kraju z konkretną misją. Podróżowanie dla samego poznawania zabytków, nawet kultury dla mnie nie jest jeszcze pełna eksploracją kraju. Jeśli chce się poznać ludzi, trzeba z nimi pracować coś tworzyć. Tym bardziej gdyby było to irańskie przedszkole czy gruziński dom kultury albo akcja Habitat for Humanity!
Oczywiście oprócz pracy, instynkt wariata ciągnie mnie w góry. To nie byle jakie! Wczoraj przy kolacji, oglądałam atlas geograficzny. Moje zainteresowanie wzbudziły dwa punkty: góra Demawand 5602mnpm- 100km od Teheranu i Kaukaz w Gruzji (w tym Elbrus: 5642mnpm) O pierwszej górze znalazłam informacje: łatwa technicznie, trudna fizycznie ze względu na wysokość (w relacji Polskiego Klubu Alpejskiego członka wyprawy musieli znosić na... kijkach).
Na pewno wysokość daje w kość organizmowi. Sunąc w kierunku marokańskiego szczytu Toubkal (4162mnpm) widziałam gwiazdki pod nogami, ucisk w okolicach uszu, oddech parowozu (dwa szybkie kroki- postój lub równomierny oddech i tempo żółwia). Podsumowując myślałam, że będzie gorzej. Nic mnie nie zaskoczyło, poza tym że na szlaku miałam międzynarodowych opiekunów (wszyscy myśleli że mam 15 lat, wspominali jedna dziewczynę z Polski, która kiedyś wbiegła na szczyt) a później jak wszystcy zeszli, cały szczyt miałam tylko dla siebie!
Bardzo ciepło, również ze względu na temperaturę, wspominam podejście do schroniska, na szczyt, hiszpańskie wino z biedronkowymi piernikami, argentyńskiego górołaza, ludzi ze szczytu w Imchlil. Kiedy jest mi naprawdę źle zamykam oczy i... już się uśmiecham!
Tak pomyślałam, że chyba nie ma nic bardziej nudnego jak wchodzenie na szczyt samemu! Z łezką w oku wspominam białodunajckie akcje górskie w Tatrach. Już wyobrażam sobie ha! polsko-irańską ekipę na Demawandzie lub gruzińsko-polską na Kazbeku:D


Inszallah!

piątek, 16 kwietnia 2010

łódka co krąży

Moja łódka zawinęła do portu. Porządkuję sprawy, rzeczy, zdrowie, wszystko wskazuje na to, że jest to czas przed zmianami, ma nadzieję:)
Zdjęcia mojego nowego, holenderskiego przyjaciela wkrótce.

niedziela, 4 kwietnia 2010

"...Nie opowiadaj ludziom o górach, bo obudzą się więźniami w swoich betonowych domach... Ci zaś nieliczni, którzy odważą się wyruszyć na górską wspinaczkę, skazani są na Drogę, która nie zna kresu, bo gdzie kończą się marzenia...? I nikt, i nigdy nie odbierze im radości wędrowania, gdzie wobec potęgi gór prościej odkrywa się siebie i to, że większość granic i lęków to tylko ułomność naszego umysłu, poza którą zaczyna się wolność. Ale nie mów o tym ludziom... wolność jest dla nielicznych..."

wtorek, 23 marca 2010

intretraffic 2010

Pozdrawiam z Amsterdamu, a dok
øadnie (bo najwazniejsze) z targow intertraffic, z zakresu inzynierii ruchu, drogownictwa. Sa najwieksze targi w tej branzy w Europie. Nieustannie siedzimy na seminariach lub krazymy po boksach wystawowych. Dzis pierwszy dzien. Jutro kolejny, wyjezdzamy w piatek, wiec mam duzo czasu

wtorek, 16 marca 2010

Intertraffic i co wcześniej?

Za tydzień prawdopodobnie pojadę na Intertraffic są to międzynarodowe targi Inżynierów Ruchów :D w Amsterdamie. Oj będzie się działo, ale teraz... trzeba sie do nich przygotować! :D

Właśnie przypominam sobie znajomość z panem HTMLem, by następnie wypić kawę z CSS i XHTMLem. Wczoraj zaczęłam malować pierwszy, prawdziwy obraz. Próbuję malować "mój" zajebisty most"25 Kwietnia" w Lizbonie, olejami właśnie. Podobno tło wyszło nieźle :D Jestem proud.
Ostatnio, piję zbyt dużo kawy. Emi (gratulacje!!!), tak to jest jak człowiek posiada w zasięgu ręki włoski ekspres :) Yerba, yerby mi potrzeba :)
Uff znów pruszy śnieg za oknem... chcę wiosny... chcę choćby 15 stopni na plusie!

Polecam radio Chilli Zet:)

piątek, 5 marca 2010

Praga cz.II

Praga, czyli jak zwiedzić najmniejszym kosztem stolice południowych sąsiadów.
Muzeum Narodowe: wejście bezpłatne każda pierwsza środa miesiąca od 15-18 (polecam)
Muzeum Sztuki użytkowej: wejście bezpłatne od 16-18 (suknie ślubne z różnych epok, zegary, plakaty, szkło, ceramika)
Złota Uliczka od godz. 16 wejście za free
Widok na cmentarz żydowski: znaleźć drzwiczki z okienkiem :)
bilety 18 koron na 30 minut dla dorosłych.

Pierwszy samotny stop, czyli powrót z Pragi do ojczyzny

Aktualnie znajduję się we Wrocławiu, ale pobyt tu to kwestia tylko paru dni.
Wczoraj wróciłam z Pragi. Wzięłam autobus z Pragi do Nahodu (104 korony, na legitymację AIESC), później żeby nie czekać na autobusy: Nachod-Kudowa, Kudowa-Wrocław (i płacić biletu normalnego- zgubiona legitymacja), podeszłam na granicę polsko-czeską i... zaczęłam łapać stopa. Pierwszy samotny stop, wielki stres, wielka niewiadoma. Szczerze, to te 5 minut dłużyło mi się w nieskończoność. Zatrzymał się tir do Kłodzka z Kłodzka do Wrocławia dojechałam z Litwinem, który jechał do Wilna. Ot, to cała historia dnia wczorajszego.
Stwierdziłam, że niestety ale samotne łapanie stopa a w grupie, diametralnie się różni. Oczywiście, szybciej jakikolwiek kierowca się zatrzyma, ale dla mnie śmiertelnie nudne jest całe czekanie! Tak więc, nie będę łapać samotnie stopa, chyba że nie będzie innej możliwości transportu.

wtorek, 2 marca 2010

Lot za 1E, czyli jak autostopem zdążyć na samolot.

Aktualnie piszę z miasta Franza Kafki, czyli pięknej Pragi, dlatego moja relacja może być lekko chaotyczna. ZACZNIJMY OD POCZĄTKU:)
Listopad: zakup biletów za 2E (dla zainteresowanych: Ryanair, na bagażu podręcznym z wszystkimi opłatami) w dwie strony na trasie Karlsruhe-Baden a Porto. Niestety innych połączeń nie mogę znaleźć w interesujących mnie dniach, więc kupuję właśnie te bilety. Jednym słowem: biorę to co dają. Podkreślam, że jedyną zaplanowaną sprawą jest tylko dla nas kierunek naszej podróży.
3 tygodnie przed podróżą - ustalamy mniej więcej jakie miasta chcemy zwiedzić.
3 dni przed wyjazdem- lepię z masy solnej prezenty dla naszych hostów i kierowców,
1 dzień przed wyjazdem - malujemy nasze "solinki"
Przed wyjazdem załatwiam jeszcze masę innych spraw na uczelni, czekam pod dziekanatem 8h, dwa razy pod rząd, pakuję się (ponieważ wyprowadzam się z Wrocławia a tym samym z pokoju). Ostatecznie dopada mnie przeziębienie, więc postanawiam w ciągu dwóch ostatnich dni przed wyjazdem wyleczyć chorobę.
7h przed odjazdem zaczynam się pakować na sam wyjazd (ok. 22:00), pakuję się także w kartony (wyprowadzka).
W wielkim chaosie, po 3h snu czekam na Emi na przystanku plac Hallera we Wrocławiu.
Ok. 7 rozpoczynamy łapać stopa na Bielanach Wrocławskich.


Tak się pięknie złożyło, że już po paru sekundach zatrzymuje się auto. Jedziemy najpierw w kierunku Zgorzelca, następnie z autostrady ła[iemy dłuuugiego stopa do samej Norynbergi. Gość jedzie z Nowego Sącza do Monachium, wraca ze studiów do domu. Z Norynbergii znajdujemy pana tirowca, dzięki któremu wysiadamy na zjeździe na lotnisko. Idziemy poboczem wzdłuż drogi. Zapada lekki zmrok, nagle jakieś auto zatrzymuje się na poboczu. Dość sceptycznie obchodzimy je. Jednak gość w środku proponuje zawieźć nas na samo lotnisko. Okazuje się, ze w młodości jeździł na stopa. Tak, wiec wysiadamy pod drzwiamy naszego lotniska.
Jednak to nie koniec przygód w tym dniu. Opróżniam swój plecak z gołąbków w słoiku. Ok. 21 wracamy na lotnisko, żeby tam oddać się w objęcia Morfeusza. Okazuje się, że o 23 lotnisko jest zamykane. Na szczęście wcześniej zrobiłyśmy sobie mała wycieczkę po terenach lotniska.

W pobliżu jest komisariat policji. Cóż, mają zrobić dwie autostopowiczki? jedyna rozsądna możliwośc spędzenia nocy to... ławka na komisariacie policji. Chyba bezpieczniej nie można było spędzić tej nocy. O 4 wracamy na lotnisko. Ok. 9 przechodzimy odprawę, ale w samolocie czekamy jeszcze godzinę, bo... jest strajk linii lotniczych we Francji, nareszcie lecimy z rowrzeszczaną banda niemieckich nastolatków fanów piłki nożnej do Portugalii!
Wreszcie!
W Porto zmieniamy ciągle plany. Ostatecznie jedziemy nad ocean (jak pięknie to brzmi!) tam jemy "obiad". Sama plaża jest dość brudna, piaszczysta z wielkimi głazami wzdłuż falochronów. Podobno jest sztorm.

Ocean wygląda imponująco!!! Wracamy na stację metra Caroline Michaelis, skąd odbiera nas Sara. Nadchodzi burza (tak, pierwsza moja burza tej wiosny! :) ) i pada ulewny deszcz. Postanawiamy nie wychodzić na miasto, ale zostać z Sarą i wspólnie zjeść obiad (Portugalczycy, obiady jedzą wieczorem ok. 20). Poznajemy jej współlokatorkę. Padam dość mocno zmęczona:) ale niesamowicie zadowolona!
Rano nie słyszymy budzika, zaś budzą nas odgłosy szalonych robotników, którzy jak mniemam skuwają płytki. Zostawiam ciepłe ciuchy, jedzenie i ewakuujemy się z Sarą. Ona jedzie na uczelnię, gdzie studiuje farmację, my ustawiamy się na wylotówce w stronę Porto. Czekamy tam jakieś 1,5h. Krew nas zalewa. Stosunkowo dobre miejsce, jednak nikt nie chce się zatrzymać! Dopiero jak ustalamy limit czasowy stania w tym miejscu, najpierw zatrzymuje się jedne auto, potem drugie auto... Ostatecznie podwozimy sie na stację benzynową. Stamtąd małżeństwo podwozi nas na kolejną stację benzynową. Okazują się niesamowicie mili, ponieważ biorą e-maila, podają swój numer telefonu: Jeśli będziecie potrzebować pomocy, wyjazdu z Lizbonu, dajcie nam znać". Kiedy wyjeżdżamy z Portugalii już wysyłają smsy dot. naszej wycieczki itd. Później jedziemy jeszcze z ekonomistą. Ostatni stop w kierunku Lizbony był najbardziej zaskakujący. Na parkingu odnajdujemy tirowca który jedzie przed Lizbonę z naczepą aut. Okazuje się, że wyrusza dopiero za 30 minut, więc my idziemy do restauracji kupic pyszne portugalskie ekspresso. W restauracji siedzimy i rozmawiamy, nagle chłopak, który siedzi obok naszego stolika. Pyta się, czy jesteśmy z Polski, bo tam spędził jeden rok na wymianie studenckiej. Ostatecznie musimy odmówić panu tirowcowi i jedziemy z ów chłopakiem do Lizbony. Jak wszystkie zdarzenia w tym dniu, łapiemy przypadkowo autobus prosto w stronę dzielnicy naszego hosta. Wygląda to tak: wysiadamy z auta, idziemy na najbliższy przystanek, szukamy na mapie (na przystanku) dzielnicy Antonio - Belem, okazuje się że właśnie z tego przystanku odjeżdża bezpośredni autobus w tamtym kierunku, nagle mówię: Emi spójrz, autobus 727 nadjeżdza!
Antonio wyszukuje nas w tłumie turystów pod najbardziej znaną cukiernią w historycznej dzielnicy Belem.

Kosztuję słynnego ciasteczka z masa budyniową w środku i pyszne ekspresso.
Razem Antonio i jego kumplem Andrew wozimy się po całej Lizbonie. Pierwszy pitstop to Torre de Belem (wieża, podobno najwspanialsza budowla militarna w Portugalii, jest to miejsce skąd wyruszano , by odkrywać szlaki handlowe. To architektura manuelińska, ozdabiają ją blanki w kształcie tarcz, motywy liny rzeźbionej w kamieniu. Co ciekawe, wieża była kiedyś bardziej wysunięta, ale w XIX wieku osuszono północny brzeg co spowodowało zwężenie rzeki)
Później podchodzimy pod Pomnik Odkryć Geograficznych i na plac z na którym ułożona jest mozaika kompasu.
Później podjeżdżamy pod fantastyczny most: 25 Kwietnia (na cześć rewolucji 25 kwietnia 1974 roku która przyniosła Portugalii demokrację). Jest to most wiszący o długości 2km. Stalowa konstrukcja naśladuje most Golden Gate w San Francisco. Podobno został zaprojektowany przez tego samego architekta. Na moście powstawały duże korki, dlatego wybudowano 12-kilometrowy most Vasco da Gamy, łączy on rejon Montijo z Sacavem, na północ od terenów Expo`98.

Ogłaszam oficjalnie że za max. miesiąc postaram się przygotować stronę dotycząca mostów i dróg Europy :D

Tego wieczora objeżdżamy też dzielnicę Baixa: Praca dos restauradores, Dworzec Rossio, Praca da Figueira, Elevador de Santa Justa (wieża wybudowa przez ucznia architekta Wieży Eiffa - Roula Mesneria du Ponsarda, wieża jest żelazna, ozdobiona delikatnymi i bogatymi ornamentami, na szczycie wieży znajduje się restauracja). Na koniec dnia szalejemy samochodem na parkingu koło uniwersytetu :D
Kolejnego dnia idę odwiedzić muzeum archeologiczne (wejście dla studentów za free), którym znajdują się łupy portugalskich kolonizatorów m.in dwie mumie ludzkie i dwie zwierzęce z Egiptu, a także złota biżuteria z epoki żelaza. Później wpadam z Antonio do kościoła św. Hieronima. Ciekawą różnica pomiędzy architekturą sakralną portugalską z polską jest wystrój kościoła. Sklepienie i kolumny są ozdobione egzotycznymi zwierzętami, instrumentami nawigacyjnymi, motywami roślinnymi w kamieniu. W kościele swój grób ma Vasco da Gama.
Kolejna dzielnica to Bairro Alto i Estrela. Wchodzimy tam do ruin kościoła Karmelitów, kiedyś największego w Lizbonie. Jednak po 1755 roku, w którym miało miejsce największe trzęsienie ziemi, uległ zniszczeniu. W częście prezbiterium jest muzeum archeologiczne z mumiami: chłopca i dziewczynki (i wiele innych eksponatów)... :D Po drodze mijamy jeszcze pub Hard Rock - najbardziej popularny i eksluzymny (?) w pub w mieście, podwozimy się starym żółtym tramwajem, oglądamy ładną panoramę.




Andrew i Antonio wracają do domy, a my gubimy się w uliczkach Lizbony. W końcu docieramy do białego budynku, który okazuje się ( dziś się okazuje) Parlamentem Portugalii (klasycystyczny biały budynek), po drodze odwiedzam jeszcze uniwersytet ekonomiczny (darmowy internet). Generalnie jest to czas spokojnego włóczenia się po uliczkach, odwiedzaniem sklepów. Zauważam wiele sklepów z uszczelkami, wężami sanitarnymi. Czyżby mieszkańcy mieli wieczny problem z sanitarką?
Na szczęście w sklepie z kwiatami, sprzętami gospodarstwa domowego, odnajdują schowaną portugalska porcelanę. Niestety wybór jest dość skromny i decyduję się na mlecznik z sygnaturą SPB Porcelan Portugal :D Jestem masakrycznie szczęśliwa z zakupu!!! Oprócz typowego turystycznego zwiedzania, koniecznie musimy spróbować portugalskiego ekspresso w typowej portugalskiej kawiarni.

Wracamy do Baixy (port. dolna dzielnica) i stamtąd idziemy w kierunku dzielnicy Afama (w zasadzie nie wiemy, że tam idziemy, wydaje nam się że idziemy w tamtą stronę :D ) Może troche o tej dzielnicy: Alfama to wąskie, ciasne zaułki, strome uliczki. Wieczorem ( a właśnie wtedy tam zawędrowałyśmy) mieszkańcy pojawiają się w drzwiach, dzieciaki biegają po ulicach. Wg. przewodnika - żyje tu wielu Afrykańczyków, mieszkańców z Mozambiku, Wysp Zielonego Przylądka. Klimat jest bardzo specyficzny. Ciasne uliczki osobiście porównałabym do uliczek dzielnicy Mellah w Fezie, tylko z jedną istotna różnicą: jest tam ciut czyściej zaś budynki są bardziej kolorowo zdobione. Robi się coraz ciemniej, wiec podchodzimy ku górze dzielnicy na tarasy Miradouro de Santa Luzia, z których roztacza się wspaniały widok na zatokę i dachy lizbońskich kamienic.
W drodze powrotnej wchodzimy do sklepu z suvenirami :D kupuję kolejną "skorupę" tym razem to kubek z żółtym lizbońskim tramwajem :D
Z Antonia i jego ziomami spotykamy się na jednym z placów, odwiedziny sklepu Pingo Doce (Słodka Kropla) i kierujemy się do mieszkania. Wieczorek to: pasta z czosnkiem i oliwkami, film oraz sprawa najważniejsza: odnalezienie strategicznego miejsca wyjazdowego.

Rano wyjeżdżamy na stację przy autostradzie (i lotnisku) czekanie na okazję idzie jak krew z nosa. W końcu ktoś postanawia nas zabrać chociaż na kolejna stację bezynową. Okazuje się to totalna katastrofą. Wszystkie auta, które wyjeżdżają z niej, zawracają do Lizbony. Po 20 minutach nieskutecznego łapania, postanawiamy wrócić na pieszo na początkową stację benzynową. Wracamy około kwadransu. Znów dajemy limit czasowy: jeśli w pół godziny nikt się nie znajdzie, idziemy na autobus (tańszy od pociągu). Po kwadransie znajduje sie kierowca, który może nas zawieść do Porto.

Teraz o autostopie w Portugalii
Moja teoria na temat mieszkańcy sa bardzo nieśmiali, dlatego rzadkością jest, aby ktokolwiek zatrzymał sie z własnej nieprzymuszonej woli. Dlatego (niestety) żeby jeździć stopem po Portugalii, trzeba pytać się kierowców. Kłóci się to z moja filozofią łapania stopa, ale cóż... :(

Ostatni kierowca, postanowił podwieźć nas także do Fatimy, żebyśmy zwiedzili sanktuarium maryjne. W 1917 roku trójka chłopskich dzieci z Fatimy ukazuje się Matka Boska.
W Porto ponownie spotykamy się z Sarą, chwilę odpoczywamy i idziemy na nocne zwiedzanie miasta.

Odwiedzamy takie miejsca jak: obejście katedry Se, kościoła Santa Clara, Mury Fendynanda, Dworzec Sao Bento ( z pięknymi azulejos przedstawiające środki transportu i sceny batalistyczne, budynek powstał na miejscu dawnego klasztoru) oraz oczywiście most ( więcej na stronie)


Około 23 dojeżdżamy do mieszkania, jemy i wyjeżdżamy ostatnim metrem na lotnisko, ponieważ lot mamy o 5:55 (zamknięcie bramek).
Rano mocno pada deszcz. Obsługa lotniska, oczywiście nie wie co zrobić z pasażerami samolotu. Ostatecznie żaden autobus pod nas nie podjeżdża, więc wszystcy muszę biec do samolotu w strugach deszczu XD

W Ssamolocie dosiada się dwóch ziomów z Polscy, którzy tez kupili bilety do Portugalii. Oni "zaliczyli" tylko Porto, lecieli bez bagażów, ponieważ zostały one w zamkniętym dworcu kolejowym.

Na lotnisku w Karlsruhe=-Baden, poczatkowo Emi chce wziąść autobus na wylot na autostradę. Upieram się i zaczynamy łapać tuż za parkingiem lotniska. Na szczęście (kiedy już mamy iść dalej) zawraca i zatrzymuje się auto z niemieckim starszym małżeństwem, którzy wracali właśnie z Wiednia. Opowiadam o naszej wycieczce, okazuje się, że ich syn podróżował po Indiach, korzystając z gościnności ludzi z Couch Surfingu:)
Kolejny stop to małżeństwo z Holandii i już jesteśmy w Bazylei.
Nasza hostka Johanna odbiera nas na dworcu kolejowym. W domku jemy obiadek i wychodzimy do miasta. Wstępnie zwiedzamy miasta i słynna katedra (kościół ewangelicko-reformowany) Munster.
tego dnia czuję się okropnie zmęczona, wiec zostaję w mieszkanku, zaś Emi z Johanną ida jeszcze na spotkanie Couch Surfingowe. Wreszcie wreszcie mogę porządnie się wyspać. Po 12 godzinach snu kolejnego dnia, czuje się wyśmienicie!

W ten dzień idę do muzeum transportu i komunikacji (4 franki). Moim zdaniem dobre muzeum, które duży nacisk kładzie przede wszystkim na szwajcarski transport rzeczny i morski (o dziwo!), dodatkowo transport samochodowy i logistykę. Polecam.
Po paru godzinach, ide w kierunku Munsteru, gdzie mam się z Emi spotkać. Ostatecznie spotykamy się przy ratuszu. Odwiedzam jeszcze kościół św. Elżbiety z Turyngii, kręcę się po ulicach, fotografując każde napotkane skrzyżowanie:) Wchodzę do uniwersytetu muzycznego, koło muzeum miasta etc. Wracam do Munsteru, skąd razem udajemy się pod muzeum komiksu i dalej na miejsce spotkania z Johanną. Wspólnie z jej znajomym idziemy na kawę (w tym Grosse Schalle).

Wieczorem robimy wspólne zdjęcia w nietypowej formie (!!!!) :D opowiadamy o autostopie, zarażamy Johanne tym środkiem lokomocji, żegnamy się i idziemy spać.

Kolejny dzień to wyjazd z Bazylei około 9:00. Kupuję Haribo w Lidlu za 0,89 euro, wychodzimy na granice niemiecko-francuską. Oczywiście jak to na granicy bywa, pierwszy samochód przejeżdżający obok nas, zatrzymuje się. Francuz, ekonomista, jedzie z Grenoble do Karlsruhe. Kolejny stop to dwóch gości z Ostrowsca Świętokrzyskiego z rozwalonym autem na lawecie (Norynberga). Kolejny stop to tirowcy, przewożący butelki. Ok. 19, łapiemy do z okolic Pilzna do Pragi z handlowcem.
Nasza podróż kończy się w barze chińskim ;] na mym talezu lezy smażony sy i frytki, obok czarny Kozel na zapitkę :]
Aktualnie eksploruję Pragę, dzięki wielkiej pomocy Emi i jej współlokatorki :) Dzięki dziewczyny.

Dziś na zadarmo dowiedziłyśmy muzeum sztuki współczesnej i Małą Stranę, jutro pałac i lumpeks :D
-----
Pozostałe zdjęcia w Galerii!