wtorek, 29 września 2009

Litwa, Łotwa, Estonia

Podróż zaczęła się od jednej wiadomości napisanej przeze mnie na forum Couchsurfing. Może ktoś ma ochotę pojechać stopem do krajów bałtyckich? Akurat odpoczywałam tydzień po przyjeździe autostopowym z Norwegii. Pomysł wyjazdu do krajów bałtyckich zrodził się już na początku lipca. Jednak wtedy mimo braku czasu nie został zrealizowany.
Parę wysłanych wiadomości mailowych, co, gdzie i jaki jest plan naszej podróży i spotykamy się pod Pasażem Grunwaldzkim w poniedziałek o 12. Przed spotkaniem przypadkowo spotykam w różnych miejscach; w drodze do mieszkania, w sklepie, na przejsciu dla pieszych, moich znajomych. Z Placu Grunwaldzkiego jedziemy autobusem na Psie Pole. Ania pisze karteczkę Wa-wa. Ustawiamy się najpierw w jednym, później zniecierpliwione, przechodzimy kawałek bliżej. W końcu pierwsze auto się zatrzymuje! Droga do Ciechanowa, bo tego dnia mamy tam nocleg u hosta Mariusza. Na naszą podróż nie wzięłyśmy namiotu, ponieważ prawie wszystkie noclegi udało załatwić się u społeczności CS. Ciepłe przyjęcie przez rodziców Mariusza, wymiana wspomnień i spostrzeżeń autostopowych nie pozwala szybko pójść spać. Rano Mariusz odwozi nas na „swoje” miejsce wylotowe w kierunku północnym. Z tamtą łapiemy stopa na odległość 20km. Do samej granicy suniemy niezbyt szybko, ale zawsze do przodu. Od granicy ok. 13 jedziemy dwoma stopa do Wilna. Najpierw z gościem, który pracuje w firmie gastronomicznej, później z Litwinem, który ma polskie korzenie. Ten próbuje skontaktować się z facetem swojej siostry, który bardzo interesuje się historią architektury, aby ten z kolei, mógł nas oprowadzić po mieście. Niestety, obecnie jest w Polsce. Dziękujemy , swe kroki kierujemy do informacji turystycznej i przestawiamy zegarki. Ania uwielbia Litwę, mówi po litewsku, wiec to ona jest przewodniczką po Wilnie. Za każdym razem skręcamy w śliczne uliczki, puste od turystów, czyste, ciche całkowicie inne od wyremontowanych starych elementów miasta. Podążamy do kościołów, by zapytać się tam o nocleg. W Wilnie nikt nie zgłosił się z CS. Niestety, księża wysyłają nas do hosteli :”Nie mamy warunków”, „Nie jesteście pierwsze”. OK. Idziemy do dzielnicy Uzupia. Tam znajdujemy prawie pusty, odremontowany hostel w cenie 34 Lit. Zrzucamy plecaki, idziemy do miasta. Znów zapuszczamy się w stare i nowe uliczki, po części starej i nowej Wilna. Kiedy przed 23 nachodzi nas ochota na piwo, kierujemy się do sklepu. Niet” po godzinie 22 alkoholu nie sprzedajemy”, wiec my bierzmy Kwass.
Rano odwiedzamy muzeum narodowe (2 Lit), zamek Giedymina, jedziemy na dworzec kolejowy z którego pociagiem jedziemy do zamku Troki. Ania odwiedza tam muzeum etnograficzne, ja zamek. Wracamy przez wioskę z karteczką, machając do aut. W końcu zatrzymuje się dziewczyna, jedziemy do Wilna, skąd stopem do Joniski. Wśród kierowców rozpropagowywujemy CouchSurfing. Późnym wieczorem, prawie w nocy dojeżdżamy na stację benzynową tirem. Nagle ktoś mnie mocno ściska! To Idalia, znajoma Ani podjeżdża z mężem do nas by przetransportować nas do domu. W litewskim domu, po litewsku próbujemy litewskiego trunku 999. Jest ku temu specjalna okazja. Po pierwsze jesteśmy gośćmi, po drugie jest 09.09.09 !
Rano zjadamy pyszne śniadanko, zrywamy z drzewa soczyste gruszki, słodkie śliwki , przebieramy żurawinę, rozmawiamy o podróżach. Idalia oprowadza nas po miasteczku. Czekamy na stopa by dojechać na Górę Krzyży. Zatrzymuje się auto. Fan techno w dresie, od czasu do czasu coś powie do Ani. Uszy mi już więdną. Podwozi nas na miejsce, po czym mówi, że jeśli już jest to też pójdzie na górę, zrzucić krzyżyk w jakiejś intencji. Pozory mylą. Paroma stopami dobijamy do stolicy Łotwy- Rygi. Tam spotykamy się z Miją i jej dwoma gości Ane i Zyger z Halle. Ten wieczór będę długo pamiętała. Na początek przegania nas policja z nabrzeża, ponieważ w miejscach publicznych nie można pić alkoholu. Później mamy bliskie spotkanie z kanarami. Wcześniej Maija: „Jak zobaczycie ludzi w białych koszulach to wysiadajcie” Warto wspomnieć, ze nie mieliśmy odpowiedniej waluty na bilety. Na kolejnym przystanku wsiada pewnien gość. Zyger do nas: To on? My:? EE Drzwi zamykają się. Dwóch gości podchodzi do nas: bilety (po łotewsku) My: We are dont understend. Oni: tikects please. My:?@! Wysiadamy, tłumaczymy że nie rozumiemy, nie mamy kasy łotewskiej, Ania dostaje napadu kaszlu (!) w końcu dajemy im w łapę po 10euro na grupę. Dalsze 40 minut pokonujemy z plecakami do Maiji na pieszo. Jesteście zwariowani-powtarza.
Po noclegu w jednym małym pokoju w 6 osób zaczynamy zwiedzać wspólnie miasto. My idziemy do muzeum. Wieczorem spotykamy się, początkowy pomysł dotarcia na klubu, gdzie hipisi recytują poezję, niewypala. W końcu siadamy w najlepszym klubie w Rydzie: Kobieta i kot. Ane i Zyger opowiadaja krwiste bajki niemieckie. Później przemieszczamy się na rynek. Wieczór, ludzie siedzą pod parasolkami, muzyka na żywo. Stwierdzamy: „po co przepłacać” po paru minutach siedzimy na ławeczce sącząc piwko w ukryciu, ale z jaką radością! Rozmawiamy na ciekawe, nieraz kontrowersyjne tematy, każde z nas ma inny punkt widzenia i to jest najpiękniejsze! Do mieszkania wracamy tym razem autobusem, kupując wcześniej bilety.
Rankiem żegnamy się z wszystkimi i próbujemy wydostać się z miasta, wg. Wskazówek ze strony internetowej dla autostopowiczów. Dojeżdżamy autobusem na pętlę. Która droga prowadzi do Tallina?- Ania pyta się kierowcy. Musicie wrócić się do miasta- odpowiada. My wysiadamy na przekór na ostatnim przystanku. Pętla wśród komunistycznych wieżowców, droga obok owszem jest, ale prowadzi na obrzeża miasta. W końcu zaczepiamy starszą kobietę z wnuczkiem. Mały wnuczek odpowiada którędy najlepiej dojść do wylotów ki. Po angielski? Jego rodzice pojechali do USA- tłumaczy babka. Zaraz dzwoni do syna. One mają plecaki, może podjedziesz autem, po czym wciska Ani słuchawkę, syn mówi po angielsku jak dotrzeć. Upieramy się, że dojdziemy same. Przez łąkę, wśród komunistycznych wieżowców idziemy w stronę supermarketów. Ania zaczepia gościa, który biegnie. Chwile później jedziemy jego autem na wylotówkę. Biegł do garażu po auto. Ruch duży, dopiero po zmianie miejsca z dala od konkurencji autostopowiczów łapiemy stopa. Autostop na Litwie jest bardzo popularny. Jednak dla nas nie ma konkurencji. Profesjonalnie napisana karteczka z miejscem docelowym, dwa plecaki, rozpuszczone włosy Ani. Zazwyczaj czekamy nie dłużej niż 20 minut. Podobne „zwycięstwa” zdarzają się w Wilnie i innych miastach. Droga do Tallinu jest dość męcząca. Czekamy długo. Może jesteśmy zbyt niecierpliwe. Ohh czekać na stopa dłużej niż 10 minut?! Też coś! Łapiemy auta z chłopakiem i jego dziewczyną, którzy najpierw objeżdżają z nami miasteczko Ainazi a potem zawożą pod wejście na plażę. Prawie pusta plaża, zimna woda. Ania daje nura w bałtycką głębinę. Obiadek urządzamy na 10 metrowej wieży. W sumie nic specjalnego; moja zupka chińska, aniowa herbatka. Takie małe jedzonka z pięknym widokiem, a jaka radość! Po zmroku docieramy do Tallina. Od razu widać różnicę. Miasto zbudowane od podstaw, na pierwszy rzut oka nie widać śladów komunizmu. Nowoczesne city, pojedyncze stare kamieniczki. Pięknie zostajemy przyjęci u Evy.
Dzięki Evie zrozumiałam, że człowiek nieustannie poszukujący swoje miejsca na ziemi, potrzebuje w końcu spokoju. Nie można wciąż poszukiwać. W końcu trzeba znaleźć to miejsce. Potrzeba tylko trochę czasu.
Zagłębiamy się w kolejne kręte uliczki starego miasta. Dopiero później otaczają nas tłumy japońskich turystów. Wchodzimy do cerkwi. Wspaniałe to miejsce. Po jednej stronie świątyni kapłani udzielają błogosławieństwa dla dzieci, po drugiej dla dorosłych. Zapach kadzideł, wielkich ikon, widok świeczek sprawia, że czuję wielkość Boga. Wszystko sprawia wrażenie, że Bóg jest Kimś bardzo wymagającym. Uwielbiamy wchodzić do sklepów z pamiątkami. W końcu zalegamy na trawie przy miejskich murach, pałaszując obiad: chlebek z „nutellą” Poesja. Tam wśród dźwięków operowych arii rodzi się z jajka niespodzianki Włóczykij. Czuć jesienią. Na koniec dnia wyruszamy do portu. Promenadą spacerują, jeżdżą na rolkach i rowerach Talińczycy. Zachód słońca, wyjście na stare miasto z Evą, przepyszne ciasto z czekoladą, tak kończy się nasz dzień w tym pięknym mieście.
Dzień deszczowy. Spod lotniska zabieramy się Lexusem. Ania coraz bardziej żle się czuje. Później ze śmiesznym Rosjaninem prosto do Tartu. Plecaki zostawiamy u hosta. Ania kupuje parę płyt z estońską muzyką, później poszukujemy bazaru. Zaczepiam babeczkę z siatkami z mężem, pytam się: „mówisz po rosyjsku?” –Tak, wymachując rękoma pytam się: „Bazaar?” Tak… i pokazuje nam drogę na bazar. Chcę kupić pamiątkę z Estonii. Ostatecznie biorę łyżkę z dziurkami! Służy do wyławiania pieprzu i innych mało zjadliwych obiektów z zupy. Później zaopatrzam się estońską porcelanę a dokładnie cukiernicę, która w całości została przetransportowana do Polski. Pod wieczór wracamy do akademika naszego hosta. On przez parę lat podróżował stopem po Europie, trzy miesiące mieszkał na Teneryfie, teraz studiuje nauczycielstwo. Uczę się dość skompliwanego języka estońskiego. Język ten brzmi jak muzyka, jak szczebiot ptaka. Po pewnym czasie przyzwyczajamy się do tych dźwięków. Rano budzi nas Amy Macdonald i estoński szczebiot. Współlokator naszego hosta idzie na uczelnię. Zaraz po jego wyjściu zbieramy się także my. Za oknem, jak określa to Ania: Milky sheak. (mleczny szejk). Najpierw pieszo do centrum, później autobusem. Początkowo bałam się pomysłu Ani, dotyczącego naszej trasy autostopowej, zwłaszcza kiedy nasz host określił tą drogę jako mało uczęszczaną. Ostatecznie, złapałyśmy tira aż na Łotwę. Nasz kierowca nie chciał gadać, wiec słuchając muzyki, rozmyślając i oglądając krajobrazy, pokonywałyśmy kolejne kilometry. Przeziębienie coraz mocniej dawały się znaki. Bardzo bałam się kolejnego etapu podróży, ponieważ KTOŚ powinien „bezpiecznie” ominąć miasto. Jednak jak zawsze w czasie podróży, teraz również podjechał Anioł. Najpierw wysadził swojego kolegę na budowie, później przejechał przez same centrum miasta i wysadził w miejscu „przyjaznym dla autostopowiczów”. Parę metrów dalej ustawiłyśmy się na poboczu. Bardzo nie lubię trzypasmówek, zwłaszcza jeśli nazywa się to autostradą. Chyba ten uraz po nie-autostopowym Poznaniu, dalej siedzi w mojej głowie. Jednak ta zasada nie dotyczy Litwy, Łotwy i Estonii Na szczęście! Po drodze do Kuldigi był jeszcze odpoczynek na przystanku autobusowym, czyli krótka drzemka na ławce. Na drodze mało uczęszczanej zabierał nas pierwszy przejeżdżający samochód, ba! Specjalno po nas cofano! Późne popołudnie spędzamy na odwiedzania najszerszego wodospadu w Europie, który ma zaledwie 1-1,5m wysokości. Oprócz tego włóczyłyśmy się po uliczkach i spędziłyśmy bardzo miły wieczór w sklepiku naszej hostki Lindy. Ta niesamowita osoba prowadzi malutki sklepik z pamiątkami własnej roboty: lalki z rękawiczek, biżuteria, ceramika, ciuszki. Linda wraz ze swoim mężem Renarsem zamieszkali w Kuldidze. On informatyk, ona dekoratorka wnętrz mieszkają w małej chatce z dala od miejskiego hałasu. W czasie naszego pobytu Renars pojechał do Rygi, żeby dokończyć pracę nad projektem. Właśnie gdy Renarsa nie ma, Linda spędza czas w sklepie, tam tworzy kolejne cudeńka, tam też spędza noc. My również spałyśmy w sklepiku wśród lalek, misiów i biedronek. Rano spakowałyśmy plecaki. Z nami wyruszyły swoją pierwszą podróż dwie osobistości. To dwie świnki, które Ania kupiła w sklepie Lindy.
Do Kłajpedy dotarłyśmy bez żadnych problemów. Po drodze zwiedziłyśmy Palangę, podobno jeden z najlepszych kurortów na Litwie. Świetna pogoda, ciepły piasek w oddali szumi las. Piękny odpoczynek. Wieczór spędzamy z naszą hostką. Najpierw pijemy piwo na ostatnim dwudziestym piętrze hotelu z widokiem na port, później już przy porcie pijemy zupę cytrynową. Nasza hostka zapomina wziąć herbatę, wiec z cytryny robimy zupę. Taki piknik nie często tu ma miejsce, zwłaszcza że jest 23:00 i siedzą trzy chichrające się dziewczyny.
Kolejnego dnia zwiedzamy miasteczko, Ania kupuje bajki. Coraz gorzej się czuję, chcę jak najszybciej wrócić do domu. Kolejny stop to dwóch białoruskich handlarzy samochodami. Wbrew pozorom byli całkiem normalni. Kiedy na chwile wysiedli na stacji: ”Idziemy po piwo” (z przerażeniem w oczach spoglądamy na siebie, kierowca będzie pić piwo?!) za chwile przychodzą. Kierowca z Coca-Colą, pasażer z piwkiem. Uff! Stwierdzam, że ubranie kierowcy to prawdziwy dres z trzema paskami. Nasi driverzy byli ciekawi skąd dwie dziewuszki z Polszy wzięły się na Litwie. Poza tym słuchamy rosyjskiego techno, wiatr we włosach i suniemy 90km/h po litewskiej autostradzie. Z Rosjanami rozmawiamy po … polsku, Ania wrzuca do zdań trochę rosyjskich słówek. Zostajemy wysadzone przed Kownem, dwie minuty później zgarniają nas dwie Niemki. W centrum czekamy na hosta, później Ania spotyka się ze swą dawną miłością. Jeszcze chwila czasu spędzona z hostami, fanami Japonii i zdrowego jedzenia.
O 6:00 wstajemy i jedziemy autobusem 40 minut na wylotówkę. Jest świt a my dwie dziewuszki chcemy dziś być już w Polsce, najlepiej w domu. Paroma stopami łapanymi na radio docieramy do Polski! Jaka radość rozmawiać z polskim tirowcem, który właśnie wraca z Moskwy. To nic, że nie spał od 24 godzin, jeszcze tylko godzina jazdy. Ostatni driver to stary autostopowicz. Opowiada o swoich wojażach po Mazurach i wyjaśnia fenomen książeczek autostopowych. Wjeżdżamy do Warszawy od strony Mińska Mazowieckiego, po parunastu minutach, tak jakby Warszawa nie miała problemów komunikacyjnych, stoimy już na Hali dworca.
Spoglądam na tablicę odjazdów Wrocław 14:50. Nie wierzę własnym oczom. Jest godzina 14:30. Ania idzie do bankomatu. Ja jeszcze raz spoglądam na tablicę. Lecę do bankomatu wypłacić trochę gotówki. Wracam, ale Ani już nie ma. Nie mogę jej znaleźć, tyle ludzi! Cofam się do maszyn do kupowania biletów. Coś nie działa, albo nie chce działać, kolejka do normalnych kas zatrważająca. Wbiegam na peron, potem do pociągu. Standardowe pytanie, czy ten pociąg jedzie do Wrocławia? Jeszcze parę telefonów, wybiegam po kubek kawy, zgłaszam konduktorowi brak biletu i w końcu siadam i uspakajam się. Gdyby kierowca wysadziłby nas na przystanku tramwajowym, gdyby... to musiałabym spędził noc w stolicy. Ten pociąg był ostatnim „pospiesznym, normalnym” pociągiem do Wrocławia. Kolejne połączenia to 10h pociągi Express lub InterCity. Kto by pomyślał, że dziś o 7 rano wyjechałyśmy z Kowna… Jeszcze tylko 5,5h dojadę do Wrocławia i może zdążę do knajpy, gdzie sprzedają jedzenie na wagę.
Knajpa niestety zamknięta, ale w sklepie kupuję potrzebne produkty. Robię pyszną kolacyjkę, kolejnego dnia planuję wrócić do domu. Rozmawiam ze współlokatorem i relacjonuję dość emocjonalnie te niesłychane wydarzenia. Rano spóźniam się na pociąg, ale w końcu dojeżdżam autobusem do domu cała i zdrowa.


Wyświetl większą mapę

Mapa podróży (2880km- tylko autostopowa odległość)
Zdjecia w galerii

niedziela, 27 września 2009

Po spędzeniu paru fantastycznych dni w Osadzie, powracam do miejskiego życia. Zwieźliśmy niespotykane ilości pięknych, soczystych brzoskwiń. Dzięki portalowi: Stowarzyszeniu Winiarzy i Miodosytników jutro postaram zrobić swoje pierwsze nalewki (!) z brzoskwiń i jabłek. O! wielkie jest działanie internetu! Forum jest świetne! Niesłychane, że natura daje takie pyszności a my nie potrafimy tego wykorzystać.
Tak mnie naszło po litewskich 3x9 :)

O! Nalewka znana jest tylko w kulturze słowiańskiej. W Polsce szlacheckiej każda gospoda miała swoją własną recepturę. Wszystko to skłania tym bardziej do działania:)

Ogromny stalowy gar pyrka z aromatycznymi dojrzałymi brzoskwiniami:)
na dżem
bez konserwantów
owoce bez "prysków"
tak naturalnie:)

sobota, 19 września 2009

domek

melduję się z domku kochanego, najukochańszego miejsca na świecie:)
jutro napiszę wiecej o naszej wycieczce:) Dziś nie będę siedziec długo przy komputerze, szkoda mi czasu:)
Jednym słowem: CUDA się wczoraj stały, oj Cuda:)
Narazie się kuruję. Grypa mnie dopadła, coś dziwnego stało mi się z barkiem. Prawdopodobnie to pamiątka jeszcze z Norwegii. Może przemarznięcie; mięsień? staw? Nie ma pojęcia, jutro pójdę do lekarza.

piątek, 18 września 2009

jestem we Wroclawiu, jutro do domu.

czwartek, 17 września 2009

pozdrowienia z Klajpedy, jutro zasuwamy do Kowna. OOOO piekny to wieczor byl!
Na dokladke cos litewskiego.

poniedziałek, 14 września 2009

Tallin, Tartu

Jestesmy w Tartu.Spotkalysmy sie juz z naszym hostem z tego wzgledu ze musi isc na zajecia o 14, bedziemy zwiedzac miasto same. Najgorsze bylo zebranie sie z Talinu. Pieknego miasta z ciekawa hostka. Dzis wstalysmy o smiertelnej 7 godzinie. Ostatnie wspolne zdjecie w Talinie ( mam nadzieje ze nie ostatnie, poniewaz Eva musi mkoniecznie wspasc do Polski). Autobusem numer 2 wysiadlysmy przy lotnisku. Pamiatkowe zdjecie przy talinskim lotnisku. Stoimy profesjonalnie rozlozone, jedynie 2 minuty, po czym zabiera nas pan, ktory walczym za czasow ZSRR w Afganistanie, a teraz ma firme ze sprzetem grzewczym. Wygodnie jedziemy LEXUSem. Pogoda jest okropna, pada deszcz i strasznie chce nam sie spac. Kolejne czekanie to zaledwie 2 minuty, tym razem z Rosjaninem jedziemy prosto do Tartu. Fajnie rozmawia sie z Rosjanami. My po polsku, on po rosyjsku. Wydaje mi sie, že mamy przewage jezykowa, bo Polakow zrozumieja i Czesi i Bulgarzy i Rosjanie:)
Jutrzejszy dzien to bedzie HH- hardcore, z Tartu jedziuemy do Kuldigi. Musimy przedostac sie przez Ryge. To bedzie wyzwanie. Autostopowocze nie lubieja duzych miast!
Pozdrawiam serdecznie
>Kasia, Ania i Mietus;)

czwartek, 10 września 2009

Dzien zaczal sie piekna pobudka w litewskiej rodzinie. Wielki rest ranny pod drzewem sliwkowym i gruszkowym. oprowadzanie po Joniskach, pozniej maly trip na Gore Krzyzy. Teraz pozdrawiamy z Rygi od ekipy niemiecjko-polsko-estonskiej:) Jutro zwiedzamy Ryge. Poza tym przegonila nas policja i zlapaly kanary (10 euro na cvala grupe, tak w lape:P)

środa, 9 września 2009

pozdrowienia z Josonitek:) Jutro wybieramy sie na gore krzyzy, a potem do Rygi:)
Dzis wedrowalysmy po Wilnie, po muzeum narodowym, zamku Giedymina, pozniej wyruszylysmy pociagiem do Trok, wspanialy zamek, bezposrednim stopem do Wilna. Trzema stopami do pieknej litewskiej rodzinki, znajomych Ani, rowniez CS.

wtorek, 8 września 2009

Wilno

Pozdrowienia z Wilna.
Z Wroclawia do Ciechanowa dojechalysmy tirami i 3 autami. Tylko pierwszy i ostatni stop lapalismy normalnie, na karteczke. Reszte okazji lapali dla nas nasi driverzy, cyzlki mz tylko przesiadalysmy sie z auta do auta. Tak wiec, od 13 do 19 podrozowalysmz stopem. Nocleg u hosta w Ciechanowie. Rano pare krotkich stopow i o 17 znajdujemy sie w samym centrum Wilna. Ostatni stop, to Wilenczyk z korzeniami polskimi! Ostatecznie nocujemy w hostelu,poniewaz zaden nocleg w polskich parafiach sie nie znalazl. Jutro bedziemy nocowac u znajomych Ani.
z ciekawostek dzisiejszch,
dzis polska grala w kosza z Litwinami, kto wzgral tego jeszcze nie wiem,
piwo w sklepach mozna kupic tzlko do 22, mimo ze sklepy sa otwarte do 23, wiekszosc pubuow tez,
po wejsciu dzis do kazdego kosciola albo trafilysmy na msze w j. polskim, ale na panie odmawiajace rozaniec po polsku, tak samo na ulicach chzba wiekszosc starszch osob mowi po polsku.
Wilno to Jerozolima Polnocy,przed wojna mieszkalo tu wielu Zydow,
Na uliczkach jest wiele aniolow i malych i duzych,
Wilno to miasto kultury 2009
jest tu bardyo czysto moim zdaniem dosc bezpiecznie. Pewnie czulam sie nawet w ciemniejszych uliczkach.


Podobno najbardziej znany litewski muzyk

niedziela, 6 września 2009

Jutro znów wyruszam w podróż, tym razem na Litwę, Łotwę, Estonię. Rano, 6:20 wyjeżdżam z Zielonej Góry pociągiem do Wrocławia. O 11:00 spotykam się z moją współtowarzyszką podróży przed Pasażem grunwaldzkim, by wspólnie tego dnia dotrzec do Ciechanowa, gdzie mamy nocleg z CS. Z ciarkami na plecach przyjęłam wiadomość, że dotrzemy tam po 8h! To będzie moje pierwsze stopowanie przez Polskę, całą Polskę:) Najgorszy jest fakt, że nie mamy żadnej odpowiedzi od 15 wysłanych liścików do hostów z Wilna i 7 listów do ludzików z Rygi(!!!) Dziwne to zdarzenie! Bardzo dziwne! Jednak jak zawsze poradzimy sobie:)
Uff z dzisiejszych faktów, mogę się pochwalić; złapałam Robertowi stopa w Świecku do direckt Dortmundu. Niestety, nie mogę być w dwóch miejscach równocześnie :( Świetny to był weekend, winem i śmiechem płynący:)
Uciekam, bo w końcu muszę się spakować!