wtorek, 29 maja 2012

mój pancerz

Mogę śmiało powiedzieć, że wszystkie moje "przeboje" z uczelnią wytworzyły we mnie ochronny pancerz obojętności na panujące warunki. Szukanie praktyk tutaj to nie jest wcale piękna bajka. Jasne cokolwiek się tu znajdzie, ale jeśli chce się iść w określonym kierunku wtedy dopiero zaczynają się przeszkody.
Ja tam nie rezygnuję.
Czas: tylko- aż dwa miesiące.
filozofia: "bezpieczeństwo dr. w mieście"
Mój pancerz jest dość twardy i jest na szczęście wzmacniany ogromną pomocą moich Aniołów:)))
Pisałam kiedyś, że uwielbiam moich Aniołów, "tych co spadają "nagle" z nieba".
Jeden to nawet będzie mi niedługo przeprojektowywać sukienkę; "Design by V." !

poniedziałek, 21 maja 2012

Tam i spowrotem

------JAZZZDA!--------------
Kiedy zasypiałam, dalej jechałam. Wciąż przed oczyma przesuwały się linie rozdziału jezdni, więc jeszcze chwilę jeszcze śpiąc jechałam...
Podróż wspaniała. Znów klimatyczny, autostopowy pan tirowiec Artur, który już na stacji początkowej złapał drugiego tira dla Roberta. Do granicy jechaliśmy więc na dwa auta, potem już razem do Katowic. O 3:00 w nocy, nikt nie chciał wziąć nas "na radyjko" dalej, więc zrobiliśmy sobie chwilę przerwy na kawę. Rozrzucone plecaki, kawka, babeczka, siedzimy i śmiejemy się. Na stację wchodzi gość i pyta się, "czy jesteśmy autostopowiczami", a ja jak zwykle głupio wypaliłam :" jedziesz do Rzeszowa?". Wpakowaliśmy się do srebrnej Skody i LECIMY (dosłownie). Już świta za oknem, a nasz PILOT oznajmia, że pod Krakowem będziemy za 40 minut. Chopin z płyty wpływa na moje nerwy bardziej wyostrzająco niż te 230 km/h na liczniku. Dialog dnia: P: "Skąd Państwo jadą?", R: "nie, nie Roberta i Kasia", P:" To Pan i Pani" ... Szybko zlatujemy do PORTU za Krakowem. Dziękujemy pilotowi ( obraz psychologiczny świadczy o tym). Do celu zabiera nas już "dostawczak" (no time limits).Do celu, bez korków, docieramy o 7:40.
"Uwaga, śpiącu autostopowicze", taki napis widnieje na drzwiach pokoju, aż do godzin popołudniowych.

--------JUWENALIA----------
Akurat w Rzeszowie, odbywały się juwenalia studenckie, grali Hey, Kult, Big Cyc i inni. Jako, że R. nigdy w nich osobiście nie uczestniczył, na Kazika poszliśmy pod samą scenę. Rzesze fanów Kultu, młodych punków i przede wszystkich zapijaczonych "gimbusów" (gimnazjalistów) po których nie wiadomo czego się spodziewać. Tuż przed koncertem atmosfera zagęszczała się. Tu zauważyliśmy, że nasze buty w tym miejscu nie grzęzną w głębokim błocie ( w przeciwieństwie do miejsca gdzie staliśmy podczas występu Hey), zaraz potem mogliśmy poznać tego przyczynę osobiście. Co kolejny komentarz "fanów" był lepszy do poprzedniego: "poczekajcie napiszę tylko smsa" etc. Po sekundzie od rozpoczęciu pierwszej piosenki rozpoczęło się regularne pogo. Jak tylko stwierdziłam, że moje nogi nie dotykają już klepiska, a osoba przede mną już na nim leży, zaczęliśmy się wycofywać. Z tyłu było nie lepiej, ale zdarzały się już nieruchliwe osobniki wchłaniające muzykę w skupieniu i uwadze. Pan Kazimierz popisał się doskonale. Ku naszemu rozradowaniu zaśpiewał również dwie piosenki o naszym mieście. W tym momencie się rozpłynęliśmy! AAA!

 





Kultowe kawałki "Celina", "Mieszkam w Polsce", "Zegarmistrz światła purpurowy", "Amnezja", "Gdy dzieci nie ma w domu", "Pasażer", "Baranek", "Do Ani", "Kocham Cię miłością swoją".

Po koncercie stwierdziłam, że wyskakałam się najlepiej od czasu ostatniego Woodstocku! A to był najlepszy koncert od czasu die Toten Hosen (koncertu U2 nie ma w tym zestawieniu, gdyż jest on bezwzględnie definitywnie najlepszy pod względem muzycznym)! Od dziś jestem fanką wszelkim koncertów na zewnątrz i fanką Kultu.




Koncert Hey


Po koncertach poszliśmy jeszcze do Tesco, zakupić produkty na lody karmelowe. Tak też pomyślało wielu studentów. Podłoga w sklepie wyglądało jak klepisko, a porozrzucane kartony przez pracownicków zmieniających towar podkreślało tą nocną porę.
Wracając widzieliśmy jeszcze wielkiego bobra lub wydrę, który płynął rzeką pod mostem.


------BIESZCZADY----------
Wybraliśmy się z rodzicami R. w Bieszczady. Wspięliśmy się na Małą i Dużą Rawkę. Widzieliśmy połoniny i ukraińską i słowacką stronę oraz trzy tęcze. Wracając ślizgałam się dziesiątki razy po drewnianych kładkach na szlaku.



Miś Koala

Podjechaliśmy pod zamek w Osztańcu, rozsławiony przez Aleksandrę Fredro.

Powrót!



wtorek, 15 maja 2012

wybieramy się

Zbliża się kolejny długi weekend. Z tej okazji mając prawie 4 wolnego, wybierzemy się do odległego Rzeszowa. Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, ale że długo nie jeździliśmy stopem, musimy nadrobić zaległości. Wyruszamy jutro pod wieczór z pozytywnym nastawieniem ze stacji na południu Berlina. Tak wiec będziemy towarzyszyć kierowcom przez całą noc, aby oni ani my oka nie zmrużyli.
Oprócz tego w ramach zwiedzania miasta w ostatnich tygodniach zwiedziliśmy ogród botaniczny oraz zoo z akwarium. Do ogrodu wybraliśmy się po godzinie 17, więc zapłaciliśmy 3 € od osoby. Jak to na wiosnę bywa, większość roślin już zakwitła i łatwiej było nam rozpoznać rośliny lecznicze przygotowane na specjalnych grządkach.
Zoo również polecamy odwiedzić. Mi najbardziej spodobały się małpy ;)
Również w tych samych ramach, odkrywamy smaki różnych kuchni. Była już tajska, indyjska, wietnamska, pakistańska (o! pychota ryż z kardamonem w ziarnie i liczi!) Ostatnio wybraliśmy jedzonko z kuchni jamajskiej. Dużo i smacznie.
Dalej smakujemy piwa, ale one oczywiście najlepiej smakują w dobrym towarzystwie, ostatnio to nawet polsko-niemieckim ;)
Pomysły nowe do głów wpadają i trzeba je realizować :))

środa, 2 maja 2012

100% bio

Wszystko zaczęło się od pomysłu na specyficzny rodzaj kuchni, która łączy chemię z chemią naturalną. Sznurek po sznureczku i doszło się do kuchni całkowicie naturalnej. Czyli jemy "wszystko co spotkamy na łąkowej ścieżce", czyli rośliny, "chwasty", kwiatuszki. Odkrywanie nowych smaków z roślin, które każdy rozpozna na łące. Krok dalej to te rośliny, które już nie każdy wyjadacz będzie mieć odwagę schrupać. Po dłuższym weekendzie, zamiast jechać na północ (tam zimno) lub na południe (tam drogo), pojechaliśmy na wschód pod namiot. Jedliśmy dużo, oddychając 100% leśnym powietrzem. Odpoczynek przy grillu lub na ambonie myśliwskiej albo też podglądając wspaniałe pazie królowej latające w konarach świerków. Podglądanie zielonek gąsieniczki, która pięła się po pajęczej nici do góry. Wiele pięknych motyli, żuczków i innych mniej przyjemnych pasożytów (!!!) spotkanych w tych dniach.
Nowe smaki:

*sałatka z czosnka niedźwiedziego, papryki, sól, pieprz;

*smażona pokrzywa z czosnkiem niedźwiedzim na maśle;

Teraz mamy ochotę na:

*syrop z mlecza;

*piwo/sok z korzenia łopianu (rzepa) i korzeniu babki lancetowatej (dandelion and burdock marki TESCO:)

*liście babki lancetowatej w cieście
Najbliższy weekend spędzimy znów na łące tylko tutaj musimy popedałować trochę dalej.