niedziela, 22 lutego 2009

cuda na wyciągnięcie ręki- wypad turystyczno-skitourowy Góry Sowie

Co to jest cud? Po pierwsze wyobrażamy sobie Jezusa, który uzdrawia niewidomych, trędowatych, a potem bezczelnie wieszany jest na krzyżu.
Moja ziemska interpretacja cudu jest nieco inna. To ludzie, których spotykam z którymi wychodzę w góry, z którymi rozmawiam na szlaku, kiedy przewracam się na szlaku, aby później.. autostop łapie mnie!
Po 9 godzinnym snu, wstałam około 4, aby wypastować buty (pierwszy raz po obozie białodunajeckim), "naświecować" nartki, spakować buty narciarskie, jedzenie: 3 parówki i paczkę serków Hochland, ugotować kaszę gryczaną i kurczaka (brak chleba = życie studenckie). Kiedy tak okropnie grzebałam się po mieszkaniu, (zapewnie) spędzając sen z powiek moich kochanych współlokatorów, Radek, którym miałam jechać również przygotowywał się na wyjazd w Góry Sowie.
O wiele za wcześnie przyjechałam na dworzec PKS. Przed wyjściem zbierały się grupki studenów/uczniów, którzy również wybierali się w góry. "Wiesz, co ostatnio było tylee śniegu w Kotłach" słyszę rozmowę dwóch chłopaków, idąc sprawdzić godziny otwarcia PKSowej Biedronki (konieczność zaopatrzenia, czy wystarczy prowiantu?) Pewnie jadą w Karkonosze, pomyślała-ehhh. Mój niedoszły plan.
O 6:20 przychodzi Radek, ładujemy się do "nowoczesnego' busa z czerwonymi firankami i za 10 zł jedziemy do Bielawy. Po drodze oczywiście zapadam w głęboki sen, budzę się dokładnie, kiedy wjeżdżamy do Dzierżoniowa. Po wypakowaniu się z PKSu idziemy do sklepu wielobranżowego kupić bilety (1zł) i czekoladę (2,73zł) i.. ziu na MPK Bielawa! Rozmawiamy jeszcze z facetem, który pewnie na biegówkach będzie pokonywać trasę do Przełęczy Jugowskiej, żegnamy się i suniemy w górki. Moje kochane Górki! Rozmawiamy o przyszłym rajdzie, przebiegu trasy, warunkach śniegowych na miejscu, brnięciu przez Radka po szyję w śniegu w Górach Złotych (!)
Docieramy na rozdroże, rzut okiem na mapę i idziemy początkowo szlakiem potem odbijamy od niego.

Suniemy po odśnieżonym szlaku (jeszcze) który potem zamienia się w drogę odśnieżoną na szerokość dwóch stóp. Poczatkowo zakładaliśmy odbić i iść wzdłuż strumienia, który później miał się wyraźnie rozdwoić. Niestety, wszystko było totalnie zasypane. Zrezygnowaliśmy z tego pomysłu, sądząc, że "nasza" droga będzie nadal "odśnieżona". Po 300m, kolejny etap brniemy po kolana w śniegu. Nie będzie już lepiej, będzie jeszcze gorzej... jeszcze więcej śniegu, jeszcze bardziej pod górę.
W międzyczasie muszę przejść przez strumień. W efekcie wpadam... z obawy, że zamoczę nogę przewracam się szybko na... śnieg. Zakończenie jest takie: zamiast zamoczonej nogi (mała strużka strumyczka) cała (dosłownie) jestem w śniegu. Śniegu jest tak dużo, że już niedobrze mi się robi od bezkresu bieli. Staram się patrzeć, byle tylko nie na śnieg.
Po drodze odnajdujemy ślady zwierzątka, którymi idziemy dłuży odcinek w śniegu :) około 11;58 wchodzimy na szlak czerwony! 12:00 Anioł Pański w cudownym zimowym otoczeniu. Zahaczamy o chatkę, krótki postój na śniadanie, pogawędka o nartach biegowych z dwoma turystami. Idziemy, brniemy dalej. Już po przetartej ścieżce wchodzimy na Kalenicę (szczyt trzycyfrowy:)
Wielka metalowa konstrucja- wieża oferuje nam wspaniały widok na totalnie zaśnieżone pole oblepionych przez śnieg drzew. Moze są to enty z Tolkiena, moze żyjące drzewa?
Przy lokalnej chatce wrzucamy na siebie cały osprzęt :) rozmawiamy z Goprowcami i zjeżdżamy w dół......... tak aż do Parkingu.
Dowiaduję się od napotkanego chłopaka o lokalnych wyciągach. Podchodzimy pod górę. Oo wyciąg..! Idziemy na Wielką Sowę, tak jak było w planach? Niee, idźmy na wyciąg, 10 zjazdów za 10 zł :)
Zaczyna się ściemniać. Trzeba szybko odszukać szlak, potem kolejny. "Tak tu jest żółty szlak!" "zakładamy czołówki?" "lepiej tak, później może nie być czasu, jest coraz ciemniej..." OK. Czołówki na łeb i ziuu na dół.
W tym momencie mała dygresja. NIe wiedzą co tracą, ludzie zjeżdżający wyłącznie na nartostradach, pchający się i czekający w kolejkach na wyciąg.

Jak ze snu, kolejne metry w totalnej ciemności. Wiesz tylko co będzie przed Tobą za 50m. Jak w życiu. Za lasem migają światła Bielawy, jeszcze jeszcze trochę. Czuję jak moje nogi a dokładnie uda bolą niesamowicie.
W połowie dość stromej ścieżki wykonuję niezbyt elegancki piruet.
Nagle otacza mnie ciemność.
O nie! Moja głowa... cała? Dobra, mogę się ruszyć, żyję...
teraz sprzęt:
czołówka, widzę jasność,
narta, jedna, druga,
kijek, jeden... gdzie jest drugi kijek?
Gdzie mój kijek?
kijek?
Gdzie kijek?
Musi gdzieś być...
Nie zapadł się pod ziemię...
Oo jest..
zakopany w śniegu pod moim śladem upadku.
Jednak narta, druga, zjazd...
"Radek, żyję, szukałam kijka no i się wywaliłam".
Teraz zjeżdżam znacznie ostrożniej, wolniej, hamuję.
Jeszcze, trochę, jeszcze trochę. "Gdzie jesteśmy?"
Las wyrzuca nas na... pole, suniemy dalej przez pole (jak dobrze, ze tu na dole jest również tyle śniegu)Czuję się bezpiecznie, jesteśmy wśród ludzi. Docieramy do osiedla domków jednorodzinnych(ok. 18:50). Tylko którędy na PKS? Pytam się człowieka, który podjeżdża pod domek: "przepraszam, którędy do drogi głównej?" "Tu jest dużo dróg głównych!" :na pks :D po krótkim tłumaczeniu, idziemy dalej, przebieramy buty... i....
....
podjeżdża auto. Wskakujcie, zawiozę was na PKS :)
...
do odjazdu ostatniego busa do Wrocławia zostało 5 minut..

..
Jakaś parka siedzi w budzie PKSU :) o której bus do Wrocławia? "Za 20 minut, mozecie tu jeszcze wejść do klubu, bo tu jest zimno, dwie panie już poszły..."
To idziemy do klubu:) Wywołujemy spore poruszenie wśród klubowiczów XD (narty, plecaki, kije-samobije). Zamist wódeczki zamawiamy ciepłą herbatkę z cytrynkąą smakuje jak najdelikatniejszy kawior (probably) z wódeczką :D
..
10 minut przed planowanym odjazdem, Radek rzecze:"Chodźmy już, może przyjechać wcześniej, średnio fajnie spóźnić się na ostatniego bus..."ja: "jeszcze jest 10 minut czasu, no dobra" Wywlekam się ... Wychodzimy i podbija do nas facet:"Chcecie jechać do Wrocławia?" No baa.. jasne!
..
ok.21:30 wysiadamy pod Politechniką Wrocławską.

Brak komentarzy: