czwartek, 3 marca 2011

feel free

Zanim usiadłam miałam pomysł o czym napiszę. Jednak pomysł znikł, podejrzewam że jest to wina zmęczenia. Ostatnio było trochę o pracy, dziś będzie o tęsknocie. Ostatnio uświadomiłam sobie, że zaczynam tęsknić za naszym polskim bałaganem. Może myśl ta pogłębiła się jak dziura, dzięki współlokatorowi i jego narzekaniami, rozmyślaniami jak fajnie byłoby wrócić do Polski. Pomyślałam sobie: jeśli tylko byłaby możliwość zarabiania takiej kasy, robiąc takie bzdury i później (w przyszłości, wykonując swój zawód) nie martwić się o podstawowe potrzeby (czytaj: mieszkanie, pieniądze na urlop, jedzenie i rozrywkę) pracując u nas w kraju, to nie zastanawiając się zostałabym tam. Ewentualnie wyjechała na krótką chwilę gdzie indziej, by zakosztować realiów, nauczyć się więcej, czegoś nowego, pozwiedzać etc. Może jestem zbyt sentymentalna, ale nie mogę zrozumieć ludzi, którym jest to obojętne, obojętne to gdzie mieszkają. Nie mogę zrozumieć braku ludzi za rodziną, przyjaciółmi, ha! zwykłym wkurwianiem się na wszechobecny syf. Z serca nie mogę przetrawić mentalności stereotypowej Niemców. Na szczęście na razie trafiam albo na emigrantów, albo na bardziej wyluzowanych ("możliwych w obejściu", mój przyszły szef i ekipa sprawia takie wrażenie- w porównaniu do innych, gdzie chodziłam na rozmowy w odwiedziny:). Berlin sprawia, że naprawdę można się odnaleźć w swojej inności i często po prostu zapomnieć na chwilę, że jest się daleko od domu (czy tak daleko?). Z największym podziwem patrzę na emigrantów z naprawdę dalekich krajów. Tu od razu przypomina mi się tekst jednego z naszych "kierowców", który zabrał nas na drodze do Alesund w Norwegii, a który pochodził ze Sri Lanki: "Ja chcę wam pomóc, bo jak tu przyjechałem to nie miałem nic, a inni mi pomogli" [[ czarny yeep, chata koło Alesund]]. Było to najpiękniesze zdanie jakie usłyszałam od osoby, która nas jako autostopowiczów. kiedykolwiek podwoziła.
Jaka wielka radość (poważnie!) mnie ogarnia, że jutro jadę do Wrocławia (piękne, ługie 6h w polskim pociagu- bez przesiadek! :D). W sobotę pewnie odstoję "swoje" w dziekanacie, potem do Per Pana Dziekana, potem będę biegać z jednych zajęć na drugie od 7:30 do 20:30 (czy mogę się pochwalić, że na jednych zajęciach jestem zapisana jako jedyna osoba?! Na specjalizacji jest nas szczęśliwa 20-stka:) ) będzie pewnie uwielbione narzekanie z ziomkami na uczelnię, na zmęczenie, na wszystko dookoła.
Formalności związane z załatwianiem praktyk jest całe mnóstwo. Dobrze, że jestem tu na miejscu. Podpisywanie, odbieranie papierów, wiele biurokracji rodem z uczelni.
I... tak jeżdżę rowerkiem o brzasku. I spotykam czarnego mężczyznę na przystanku, dziewczynę która jedzie w przeciwną stronę, mijam auto dostawcze, zawsze w tym samym miejscu. Mijam też przynajmniej jeden policyjny radiowóz, zaiste to państwo policyjne! :D
I... pieczemy ciasta. Ostatnio: Pani Walewska.


bananki z serkiem feta i gouda i bazylią w winie



niedzielny obiadek:)



Bez Pavlova (6 białek, mąka ziemniaczana, bita śmietana i truskawki)


Pani Walewska (najlepsze ciasto kruche jakie kiedykolwiek jadłam!)



Fotka typowa, ale samolocik przelatywał:)

Brak komentarzy: