poniedziałek, 4 maja 2009

"into the wild"

Chwilę temu obejrzałam "Into the wild". Ktoś mógłby wychwalać ten film. Ja, nie. Moim skromnym, osobistym zdaniem, film opowiada historię jak każdy inny amerykański fascynujący" filmik. Dobre dla zabicia czasu. Chociaż jako osoba podróżująca "na żywioł" byłam ciekawa zakończenia. Cóż bez happy end`u.
Teraz trochę scharakteryzuję bohatera.
Gość po prostu miał problemy ze sobą. Od razu można zauważyć jak bardzo pociągała go samotność. Czy może ona doprowadzić kogokolwiek do szczęścia? Nie- jak sam bohater stwierdził. Oczywiście, miał wysokie cele, zabrakło tylko pewnego sensu. Sensu, celu na życie?
Po co podróżować bez celu? Po co w ogóle podróżować? Żeby zwiedzić to czy tamto? Eeee, takie to stwierdzenie płaskie.
Chyba najważniejsi są ludzie. Gość w tym momencie jakby uciekał od swoich problemów. Nie przekreślam tego, ale jak to powiedział jego ów przyszły "dziadek": trzeba jeszcze umieć wybaczyć, to daje szczęście.
Dobra, koniec filozofowania" :) Uciekać od problemów? baa, tchórzostwo.
To na tyle.
Ogólnie można obejrzeć.
Ogólnie w sumie dobrze że powstał taki film.

----------------
Chile? hameryka? Nowa Zelandia? Australia? Kto wie:)

1 komentarz:

N. Zdobywca pisze...

Tu bardzo się z Tobą zgadzam.. obejrzałem ten film mając we wspomnieniach moją pierwszą [samotną] stopową wyprawę i widziałem w nim gościa, który też przeżywa samotność, ale nie chce z nią skończyć, ale ją pogłębić... tak, zdecydowanie uciekał. O sensie powstania filmu trudno mówić, bo to historia oparta na faktach, więc jak każda, którą ktoś przeżył, jest warta moim zdaniem opowiedzenia.
Ale... w filmie padło jedno (słownie jedno) zdanie, które według mnie nie było tylko płaskim stwierdzeniem - "Jeśli przyjmujemy, że ludzkie życie ma być rządzone przez rozsądek, potencjał życia zostanie utracony."